- Warszawskie parki są martwe - uważa Abraham Mabelis, holenderski ekolog. I radzi, co zmienić, by je ożywić: powinny być bardziej dzikie. A zamiast tablicy z zakazami przy wejściu - informacja np. ze zdjęciem wiewiórki
fot. Robert Kowalewski / AG
Holenderski ekolog Abraham Mabelis na tle tablicy z regulaminem parku
Jeśli posadzimy rodzime rośliny, to przyciągną one pierwiosnki, rudziki i pleszki. Jak w parku powstanie łąka, to przylecą na nią ważki i motyle. Gdy zostawimy stare powalone drzewa, pojawią się nowe ptaki, a my poczujemy się jak w lesie.
Przykłady można mnożyć, wszystkie pochodzą z raportu o zarządzaniu terenami zielonymi w Warszawie. Przygotował go razem ze studentami Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, naukowcami i stowarzyszeniem Zielone Mazowsze Abraham Mabelis, ekolog etolog, który pracował przez dwadzieścia lat w Instytucie Zarządzania Przyrodą, obecnie jest m.in. członkiem Holenderskiej Grupy Roboczej na rzecz Ekologii Miasta. Warszawę odwiedza od 35 lat. - I widzę, jak ubożeje pod względem przyrodniczym - mówi.
Nie koście trawy z centymetrem
Cel raportu - pokazać urzędnikom, jak łatwo można pomóc przyrodzie w mieście. Wystarczy oddzielić park od głośnej ulicy gęstymi krzewami (zmniejszą hałas), posadzić wodne rośliny przy sadzawkach i stawach (pojawią się zwierzęta), a brzydkie śmietniki zamaskować pnączami. Tak się robi w Berlinie czy Hadze, miastach partnerskich Warszawy. Zdaniem Holendra największym grzechem Warszawy jest jednak sterylizacja parków. - Nie ma w nich leżących na ziemi liści, starych drzew ani trawy wyższej niż przepisowe kilka centymetrów. Dlatego te parki są martwe - ocenia Abraham Mabelis.
Urzędnicy, którzy mogą coś w parkach zmienić, albo się za takie wnioski obrazili, albo - jak prezydent Jacek Wojciechowicz - nie znaleźli czasu na rozmowę. - Pan prezydent ma tyle spotkań, że nie mogę go umówić w ciągu trzech dni. Poza tym ten raport jest po angielsku, a pan prezydent zna inne języki niż angielski - tłumaczy Łukasz Szapiel, asystent Jacka Wojciechowicza.
Obraziły się urzędniczki z Ochoty, którym podlega Pole Mokotowskie. - Naczelniczka wydziału ochrony środowiska spotkała się z tym panem, ale rozmowa skończyła się niczym. Ten pan bardzo źle nasze urzędniczki potraktował. Wywyższał się i nie przyjmował ich argumentów. Proponował np., żeby zrobić na Polu dużą łąkę, a nie wiedział, że we wskazanym przez niego miejscu od 1945 r. zalega gruz. Jak na tym gruzie my mamy łąkę zrobić? - pyta Maja Gottesmman, rzeczniczka Ochoty. Zgadza się, że gruz można usunąć i zapewnia, że jej urząd sukcesywnie to robi. Od zakończenia drugiej wojny światowej.
Zostawcie liście w spokoju
- Sugestie pana Abrahama są fajne, ale Pole Mokotowskie jest bardzo eksploatowane podczas letnich imprez. Po wejściu tysięcy ludzi ja tam źdźbła trawy nie znajdę, a co dopiero mówić o łące. Zadeptaliby - uważa Magdalena Bielecka z Zarządu Oczyszczania Miasta, jedynej instytucji, która wybrała się z Holendrem na wizję do parku. Jej zdaniem spacerowicze nie chcą takiej naturalności. - Wcześniej na wyspie stawu rosła rodzima roślinność, to ludziom nie podobały się osty. Wyrwaliśmy je i posadziliśmy typowo ogrodowe trawy ozdobne. Ale też po rozmowie z Abrahamem wprowadzamy zmiany - sadzimy krzewy z owocami, które lubią ptaki i powoli planujemy łąkę - zapewnia Magdalena Bielecka.
Prof. Maciej Luniak, ornitolog, podkreśla, że bez zmiany podejścia urzędników nasze parki nadal będą martwe. - Jedyny chlubny wyjątek to Łazienki, które wprowadzają w czyn pomysły swoich doświadczonych ogrodników. W innych parkach jest fatalnie, przez ciągłe koszenie trawy i czyszczenie gleby z najmniejszej gałązki dochodzi do tego, że spacerowiczom wydaje się, że pozamiatane znaczy czyste i zadbane. To paranoja, ale ludziom nie przeszkadzają psie kupy, ale zeschłe liście. W centrum Berlina w Tiergarten leżą stare powalone drzewa. Pracownicy parku nie wydłubują z ziemi wszystkiego, co rośnie. U nas się to zmieni, gdy zmieni się kultura i świadomość ekologicza - uważa prof. Luniak.
Abraham Mabelis ocenia, że jeśli dojdzie w końcu w parkach do zmian, nastąpi to najwcześniej za dziesięć lat. Najpierw musi się zmienić stan ekowiedzy urzędników decydujących o sposobie urządzenia warszawskich parków.