Z jednej strony tak:
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,7731425,Smieci_ponadpartyjne___politycy_wszystkich_partii.htmlCytuj:
Śmieci ponadpartyjne - politycy wszystkich partii deklarują poparcie dla oddania śmieci gminom
Konrad Niklewicz, Artur Włodarski
2010-04-03, ostatnia aktualizacja 2010-04-02 22:29
Do końca maja rząd ma zakończyć prace nad założeniami do nowej ustawy oddającej śmieci wyłącznie gminom - dowiedziała się "Gazeta
To właśnie ta ustawa ma wprowadzić "śmieciową rewolucję" - oddać władztwo nad śmieciami gminom. Ale jej skutki odczujemy najwcześniej w 2013 r.
O pomyśle nowego ministra środowiska, która o 180 stopni zmieni sytuację na rynku śmieci, pisaliśmy przed dwoma tygodniami. Andrzej Kraszewski chce radykalnych zmian, bo obecny system gospodarowania śmieciami nie działa.
Dziś właścicielami odpadów są mieszkańcy oraz odbierające je firmy. Ci pierwsi chcą płacić jak najmniej, więc bywa, że pozbywają się śmieci w nie zawsze legalny sposób. Ci drudzy ponoszą wysokie koszty transportu (ich tereny zbierania śmieci się pokrywają) i traktują odpady posortowane jako zło konieczne - bo najmniej na nich zarabiają. Efekt? Po lasach i przy drogach wala się dużo bezpańskich śmieci, część jest nielegalnie spalana, a ogromna większość ląduje na wysypiskach.
Nowy system działałby sprawniej i taniej. Za odbiór śmieci odpowiadać ma gmina. Wywóz i zagospodarowanie odpadków byłyby finansowane z powszechnej i obowiązkowej "opłaty" śmieciowej, de facto - nowego gminnego podatku. Właściciel posesji płaciłby za tyle osób, ile ma zameldowanych. W nowym systemie to gmina, a nie mieszkańcy podpisuje umowę z firmą odbierającą odpady, wyłonioną w przetargu.
Przykład kilku gmin pokazuje, jak to działa w praktyce. 50-tysięczne Pszczyna (woj. śląskie) i Legionowo (tuż obok Warszawy) już są właścicielami odpadów, bo miały dość determinacji, by przeforsować to w kosztownych referendach.
Dziś ich mieszkańcy płacą mniej za wywóz odpadów komunalnych (w Pszczynie 6,20 zł, a w Legionowie 8,50 zł miesięcznie od osoby, w skali rodziny daje to ponad 10 zł oszczędności). W mieście i we wsiach zrobiło się czyściej. Wielokrotnie wzrosła ilość odpadów segregowanych (w Pszczynie aż 30-krotnie, bo za posortowane śmieci nie płaci się nic). I co najważniejsze - zniknęła pokusa pokątnego pozbywania się śmieci. Po zmianie systemu ilość odbieranych odpadów wzrosła o blisko 30 proc.
Obowiązkowa opłata śmieciowa finansowałaby też budowę lokalnych centrów segregacji lub spalarni śmieci. No i edukację. - Bo nam wciąż trzeba przypominać, że śmieci się segreguje, a nie pali nimi w piecu czy wyrzuca do lasu - zauważa Bogdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. IBnGR przebadał ostatnio rynek śmieci (zwłaszcza starego sprzętu RTV AGD) i potwierdza, że obecne rozwiązania rynkowe sobie nie radzą.
Legionowo i Pszczyna nie mają wątpliwości, że wprowadzenie śmieciowej rewolucji jest korzystne. - Stary system był debilny - mówi bez ogródek prezydent Legionowa Roman Smogorzewski. - Do zmiany przekonały nas trzy rzeczy. Zimą w całym Legionowie czuć było smród palonych śmieci. Po drugie, sterty śmieci zalegające w lasach. A po trzecie, śmieci domowe wypełniające uliczne kosze. To wszystko skończyło się jak nożem uciął, gdy wprowadziliśmy jednolitą opłatę.
- System, w którym to gmina zbiera śmieci dzięki pieniądzom z podatku, jest dużo bardziej skuteczny - ocenia Wyżnikiewicz.
Reforma śmieciowa ma szansę być pierwszą tej rangi, która w Sejmie i Senacie uzyska poparcie od lewa do prawa: koalicji PO-PSL, ale i całej opozycji. - Zgoda polityczna będzie na tyle szeroka, o ile nie stuprocentowa, że projekt ustawy zostanie zaakceptowany w ciągu trzech-pięciu tygodni - mówi "Gazecie" poseł PO Arkadiusz Litwiński, wiceprzewodniczący sejmowej komisji środowiska. - Jest szansa na ponadpartyjne porozumienie. Ta ustawa powinna przejść jak najszybciej - potwierdza Mirosława Masłowska, posłanka PiS, też zasiadająca w komisji środowiska.
Zmiany mogą jednak napotkać na opór firm śmieciowych. - Jedynym celem tej reformy jest utworzenie monopolu i przejęcie działalności przez gminne jednostki. I tylko o to w tym chodzi - przekonuje Witold Zińczuk ze Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami.
- Ta zmiana uderzy w większość graczy na rynku, ale państwo ma prawo oczekiwać od nich nie tylko wysokich zysków, ale też zaangażowania w nowoczesną utylizację odpadów - przekonuje Litwiński.
Resort środowiska musi rozwiązać kilka problemów. Np. ustalić, jak zagwarantować konkurencję. Istnieje ryzyko, że gminy podpiszą wieloletnie kontrakty z kilkoma wybranymi firmami - i wówczas rynek zabetonuje się na lata.
Resort środowiska ma już kilka pomysłów: prócz określenia wymagań dla firm zajmujących się odpadami komunalnymi także podział gmin na rejony i rotacyjne organizowanie przetargów.
Ministerstwo Środowiska podkreśla, że zarówno gminy, jak i same firmy śmieciowe muszą mieć zapewnione vacatio legis, np. dwu-trzyletnie, by przygotować się do nowych obowiązków. Jeśli więc ustawę uda się przeprowadzić przez Sejm i Senat do końca roku - a na to liczy resort środowiska - to cała reforma zaczęłaby obowiązywać najwcześniej w 2013 r. W wariancie optymistycznym.
a z drugiej strony tak:
http://wyborcza.biz/biznes/1,101716,7711325,Zycie_w_tumanach_azbestu__Nowa_ustawa_grozna_i_pod.html?as=2&startsz=xCytuj:
Życie w tumanach azbestu. Nowa ustawa groźna i pod jedną firmę
Artur Włodarski
2010-03-31, ostatnia aktualizacja 2010-03-31 18:11
Zapędzili się. Widziałem różne zapisy, ale nigdy tak ewidentnie monopolistycznych! To niejedyna krytyczna opinia ekspertów o nowej ustawie odpadowej
Nad naszymi odpadami ciąży fatum - nie działa segregacja, nie ma nowych inwestycji, za to jest szara strefa, a będą jeszcze kary za niedostosowanie się do unijnych norm. Czego trzeba, by zapanować nad tym bałaganem? Przede wszystkim dobrego prawa.
- Gdyby każdy rozdział ustawy o odpadach wyglądał jak ten "azbestowy", byłoby to kuriozum w skali cywilizowanego świata - twierdzi Artur Domaszewicz z Centrum Gospodarki Odpadami "Waste-Park" Fundacji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.
- To jaskrawy przykład psucia prawa - twierdzi profesor Jerzy Dyczek z Akademii Górniczo-Hutniczej.
- Nie mam nic przeciwko nowym technologiom. O ile są przebadane, a nie tylko przepychane - dodaje prof. Neonila Szeszenia - Dąbrowska z Instytutu Medycyny Pracy.
Dwoje ostatnich należy do powołanej przy Ministerstwie Gospodarki Rady Programowej (prof. Dyczek jest jej przewodniczącym), która ma m.in. opiniować projekty aktów prawnych dotyczących azbestu. Dlaczego członkowie rady dystansują się wobec decyzji ministerstwa? O co chodzi?
Azbestowa rewolucja
12 marca weszły w życie przepisy, które wywracają sposób postępowania z azbestem, groźnym dziedzictwem czasów PRL-u (pisaliśmy o tym 8 marca w tekście "Wpuszczeni w azbest"). Ponieważ azbestowe włókna są rakotwórcze, prawo zabraniało rozdrabniać zawierające je odpady. Dotąd wolno je było tylko zakopać. Teraz będzie je można także kruszyć i przetwarzać. Dlaczego? Bo wymaga tego urządzenie produkowane przez wrocławską spółkę Aton HT -przynajmniej takie można odnieść wrażenie. I tu zaczyna się lista zastrzeżeń pod adresem ustawodawcy. Zdaniem ekspertów zapisy w ustawie...
Są ewidentnie dedykowane jednej firmie.
Wskazuje na to 16 razy powtórzone "przetwarzanie odpadów zawierających azbest w urządzeniach przewoźnych". Zresztą Ministerstwo Gospodarki nie ukrywa, że jest inaczej, skoro jak wyjaśnia: "Nie znamy innej niż stosowana w urządzeniach firmy Aton technologii unicestwiania włókien azbestu w mobilnych urządzeniach".
W efekcie projekt rozporządzenia przypomina instrukcję obsługi reaktora mikrofalowego z serii Aton ("odpady są rozdrabniane w hermetycznej części urządzenia do wielkości mniejszej niż 20 mm, należy je rozgrzać do minimum 900 st. C, przez co najmniej 3 minuty" itp.). - Absolutnie nie powinno to tak wyglądać - twierdzi prof. Dyczek. Ustawa nie może zawierać aż tylu szczegółów.
Ustawa wyklucza stosowanie innych metod
Siłą rzeczy, tak skonstruowana ustawa wyklucza stosowanie innych metod, a tych jest kilkadziesiąt. - Większość chemicznych metod nie wymaga kruszenia ani podgrzewania do 900 st. C. A chcąc taką zastosować, musiałbym zrobić i jedno, i drugie. I jeszcze wsadzić całą aparaturę na kółka - zaznacza Artur Domaszewicz, uczestnik sejmowej podkomisji. Na zlecenie jej przewodniczącego Marka Kuchcińskiego sporządził ekspertyzę, która krytykowała projekty zapisów, ale została zignorowana. Domaszewicz twierdzi, że w rozporządzeniu był co prawda akapit dopuszczający inne metody (fizyczne, chemiczne oraz ich kombinacje) unieszkodliwiania odpadów azbestowych, ale zniknął. Po tym, gdy ustawę podpisał prezydent.
Kłóci się z logiką wdrażania nowych technologii
Zwykle najpierw wprowadza się instalacje stacjonarne, a potem mobilne (które muszą być odporne na wstrząsy i zdolne do pracy w zmiennych warunkach). A tu odwrotnie: ustawa dopuszcza jedynie urządzenia mobilne, które z definicji mają mniejszą wydajność, są droższe i narażone na rozszczelnienie, co w przypadku azbestu ma podstawowe znaczenie.
Dlaczego niestacjonarne? Choć mobilność sama w sobie jest zaletą, eksperci sądzą, że postawienie na kołach reaktora ważącego wraz z osprzętem blisko 9 ton mogło mieć też inny powód. Jaki? Prawny.
- Urządzenie przewoźne nie jest instalacją - twierdzi Domaszewicz. -I jako takie wymyka się dwóm restrykcjom -nie trzeba sporządzać raportu oddziaływania na środowisko ani wykonywać badań w akredytowanych laboratoriach.
Ta kwestia okazała się kością niezgody między resortami gospodarki i środowiska. - Z konferencji uzgodnieniowej wyszliśmy z rozbieżnością - przyznaje Małgorzata Szymborska z departamentu gospodarki odpadami. - Jesteśmy przeciwni instalacjom mobilnym, zwłaszcza w kontekście odpadów niebezpiecznych.
Resort gospodarki postawił jednak na swoim - reaktory nie straciły kół. To ułatwia ich użytkowanie (bo upraszcza formalności poprzedzające uruchomienie urządzenia w nowym miejscu), ale utrudnia kontrolę.
Kuriozalne warunki kontroli
Tym bardziej że ustawodawca zapisał kuriozalne warunki kontroli. Na przykład obecność azbestu po unieszkodliwieniu odpadów ma być badana pod mikroskopem transmisyjnym. - Piramidalna bzdura - kwituje prof. Dyczek. - Tak można badać maleńkie próbki ważące setne, jeśli nie tysięczne części grama. Jak taka próbka ma być reprezentatywna dla partii odpadów ważących dziesiątki czy setki kilogramów? - pyta.
O ile próbkę uda się pobrać. - Ponieważ organ kontrolujący nie będzie znał dokładnej lokalizacji reaktora (jedynie województwo) może to być trudne - zauważa Domaszewicz.
Najwyraźniej chcąc zaoszczędzić kontrolerom trudu, ministerstwo przewidziało zaledwie od dwóch do czterech kontroli na rok. To aż nadto, skoro projekt rozporządzenia stwierdza, że "urządzenia przewoźne spełniają standardy emisyjne" (§ 7.1) oraz "zapewniają doprowadzenie odpadów zawierających azbest do takiej postaci, iż stwierdzenie obecności włókien azbestu nie jest możliwe" (§ 2). A skoro tak, to po co w ogóle je badać?
- To niedorzeczne, aby akt prawny miał charakter oceniający - dziwi się Domaszewicz. - Wygląda to tak, jakby ministerstwo gwarantowało za inwestora jakość jego urządzeń.
- Albo jakby inwestor dyktował treść niektórych zapisów - dodaje prof. Szeszenia- Dąbrowska.
Cóż, Ministerstwo Gospodarki jest po prostu konsekwentne. W2008 r. dofinansowało wrocławską spółkę kwotą 2,4 mln zł na komercjalizację opracowanej przez nią technologii mikrofalowej. A że warunkiem komercjalizacji jest zmiana ustawy...
Jak w bananowej republice
Czy to dobrze, że ustawę zmieniono? Jak najbardziej. Bo niby dlaczego azbest miałby być unieszkodliwiany tylko przez składowanie? Skoro można inaczej? A więc - zmiany tak, ale nie tak. Nie w ten sposób. Bo przede wszystkim:
- ustawa powinna definiować cel, a nie metody jego osiągnięcia. Celem jest oczyszczenie Polski z azbestu, a nie upowszechnienie tej czy innej metody;
- powinna dopuszczać różne metody wiodące do celu, a nie tylko jedną;
- ponieważ w grę wchodzi substancja stwarzająca szczególne zagrożenie dla środowiska, kwestię wymogów bezpieczeństwa i procedur kontrolnych trzeba konsultować z ekspertami;
- oraz zagwarantować skuteczny nadzór i kontrolę.
Niby proste. A jednak żaden z tych wymogów nie został spełniony.
Po pierwsze, wprowadzone zmiany mają monopolistyczny charakter.
Po drugie, dyskryminując inne metody unieszkodliwiania azbestu, ustawodawca blokuje wdrażanie innych metod oraz hamuje rozwój innowacji.
Po trzecie, ustawodawca nie zadbał o właściwy monitoring procesu przetwarzania azbestu (małą częstotliwość pomiarów, w dodatku nieadekwatną, niedostępną i nieakredytowaną techniką), czym otworzył pole do nadużyć przy obsłudze przewoźnych reaktorów, ze szkodą dla ludzi i środowiska. Zastrzeżeń jest więcej, ale już te wystarczą, aby mówić o legislacyjnym bublu.
Czyja to wina? Wrocławskiej spółki? Nie. Ma prawo lobbować swoją metodę na lewo i prawo, byle nie uciekać się do korupcji.
Naukowców? Mogą, a wręcz powinni zgłaszać zagrożenia, zwłaszcza że w grę wchodzi azbest.
Urzędników i posłów? Otóż to. Można zrozumieć, że chcieli wesprzeć dobrze rokującą metodę, ale zrobili to w sposób urągający przyjętym standardom. A miejscami również zdrowemu rozsądkowi.
- Skuteczny lobbing spotkał się tu z ignorancją posłów - kwituje prof. Szeszenia-Dąbrowska.
Kiedy stawką jest prawie 8 mld zł, bo na tyle ocenia się rynek odpadów azbestowych, wszystko jest możliwe. Ale nie wszystko dopuszczalne. Nie powinniśmy przymykać oczu na ustawowe zagrywki, godne jakiejś republiki bananowej. Tylko po to, aby łatwiej było zrywać kokosy.