Jak się robi najczystsze miasto w kraju
Udaje mi się przekonać mieszkańców, że sami są odpowiedzialni za wygląd miasta. Dziś kierowca stojący na czerwonym świetle potrafi upomnieć kogoś w innym samochodzie, żeby nie wyrzucał butelki czy peta - mówi Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa. Czy to możliwe w Warszawie?
Aż 94 proc. mieszkańców Rzeszowa w sondażu PBS DGA uznało swoje miasto za czyste. To najlepszy wynik spośród 21 największych polskich miast, których mieszkańcy zostali objęci badaniem. O stolicy mówi tak tylko 30 proc. warszawiaków. Gorszą opinię o czystości mają jeszcze tylko mieszkańcy Katowic i Łodzi.
Danuta Majka: Mieszkańcy Rzeszowa w sondażu PBS DGA uznali swoje miasto za najczystsze w Polsce. W Rzeszowie łatwiej utrzymać porządek, bo jest kilka razy mniejsze od Warszawy?
Tadeusz Ferenc: I w małym, i w dużym mieście łatwo utrzymać porządek, bo większość ludzi chce żyć w czystości. Ja zacząłem od stworzenia z moimi urzędnikami dokładnego wykazu zaniedbanych budynków i działek. Zapisaliśmy, gdzie trzeba pomalować elewację, którą kamienicę wyremontować albo rozebrać, gdzie wywieźć gruz czy wykosić chwasty. Po czym każdemu właścicielowi, czy to była instytucja, czy osoba prywatna, wysłałem podpisaną przeze mnie prośbę o poprawienie wyglądu budynku i otoczenia.
Adresaci nie musieli się przejąć tymi pismami.
- Musieli. Mamy uchwałę o utrzymaniu czystości na terenie Rzeszowa i zapisaliśmy w niej, do czego zobowiązani są właściciele nieruchomości.
Czy właściciele albo zarządcy rzucili się do malowania i remontowania?
- Początkowo przekonywali, że nie mają pieniędzy. Ja i moi pracownicy tłumaczyliśmy, że to ich kamienice i skoro biorą czynsz za wynajem, to muszą o nie dbać. Jeżeli było pięciu właścicieli, rozmawialiśmy z każdym.
A kiedy mówili, że są naprawdę biedni, że czynsze nie dają dochodów?
- Nie przejmowaliśmy się tym.
I problem był nierozwiązany .
- Przeciwnie. Większość remontowała. Nawet do wojewody napisałem, że jego urząd szpeci mi miasto. Wojewoda odpisał, że owszem, szpeci, i że postara się coś z tym zrobić. Dziś budynek jest odmalowany, zadbany. Każdego, kto uporządkował swój teren i zadbał o budynek, zapraszam do ratusza, daję pismo z podziękowaniem.
A jeśli właściciel nie reaguje?
- Oddajemy sprawę do sądu. To czasem mobilizuje i zaczynają remontować. Kiedy jednak i to nie pomaga, zapadają wyroki, są już orzeczone grzywny, np. za niepomalowane elewacje.
A jeśli właściciel nieruchomości nie jest znany?
- Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych odpowiada za takie budynki.
I chce wydawać pieniądze na coś, co do niego nie należy.
- Obowiązkiem miasta jest remontować. Jeżeli miasto bierze czynsz, to lokatorzy mają prawo żądać przyzwoitych warunków. My się nie oglądamy na to, że przyjdzie właściciel i zabierze. Mieliśmy kamienicę, którą wyremontowaliśmy, i urządziliśmy tam mieszkania dla pracowników uczelni. Dwa lata temu zjawili się byli właściciele i sąd zdecydował, że trzeba im budynek oddać, więc oddajemy.
No to mamy odmalowane ściany i wtedy przychodzą grafficiarze.
- Kiedy wydałem im wojnę, wszyscy mówili, że się nie uda.
Polecił Pan urzędnikom, żeby zamalowywali napisy.
- Zamalowali i jest spokój.
Nigdzie się tak nie dzieje, na zamalowanych pojawiają się nowe napisy.
- My zmobilizowaliśmy policję i straż miejską, daliśmy im listę miejsc, gdzie najczęściej grafficiarze mazali po ścianach, i poprosiliśmy, żeby patrole zwracały na nie szczególną uwagę. Jeżeli kogoś złapali, to podawaliśmy informację do prasy. Z nazwiskami. Mimo że mogliśmy mieć za to proces. Złapaliśmy np. studenta pedagogiki, sprawa trafiła do sądu, a informacja z nazwiskiem do mediów. Czy trzeba lepszej reklamy naszej skuteczności?
I to bieganie za grafficiarzami okazało się tak skuteczne?
- Pomógł nam monitoring. Mamy 36 kamer i ciągle zmieniamy ich położenie, montujemy też atrapy. Kiedyś młodzi ludzie postanowili sprawdzić skuteczność tego monitoringu. Jeden zdjął spodnie i wypiął się do kamery, jeszcze nie zdążył ich założyć, gdy policja go miała.
Monitoring to droga rzecz.
- Nie. Mamy go prawie za darmo. Obraz jest przesyłany drogą radiową. Musieliśmy wystąpić tylko o częstotliwość. Zapłaciliśmy za kamery 450 tys. zł, z czego 250 tys. z budżetu miasta, a 200 tys. dało PZU. Bo kamery pomogły też w poprawieniu bezpieczeństwa.
Ale na brzydkie reklamy w mieście nie ma Pan sposobu .
- Właściciele brzydkich szyldów są nękani, wzywani na rozmowy. Walczymy o to, żeby nowe reklamy miały akceptację konserwatora miejskiego. Nie liczę, że ta wojna szybko się skończy, ale w centrum już widać zmianę na lepsze.
Zatrudnia Pan plastyka miejskiego?
- Nie. Architekta i miejskiego konserwatora zabytków.
Oni chodzą i upominają tych, którzy wieszają jakieś koszmarki?
- Straż miejska chodzi i upomina.
Ale to, co nie podoba się strażnikowi, może być dla innych bardzo ładne.
- Wtedy sprawa trafia do komisji ds. estetyki. Komisja działa społecznie, zaprosiliśmy najlepszych plastyków i architektów. Spotykają się co miesiąc, mają dbać nie tylko o wygląd reklam i elewacji, ale też o oświetlenie i zieleń. Wydają opinię o projektach nowych przystanków, kiosków itp. Rozpatrują spory dotyczące szyldów. Jeżeli uznają, że szyld nie pasuje do budynku, to jest podstawa, by został usunięty.
Czasem problemem jest też wygląd budek z hot dogami czy płytami.
- Wiele takich koszmarnych bud kazałem zlikwidować.
A jeżeli ktoś ma umowę i płaci?
- Jeżeli kończą się umowy dzierżawy, to nie przedłużamy. A tym, którzy mają umowy ważne, udowadniamy, że szpecą miasto. Gdy nie chcą zrezygnować, kierujemy sprawy do sądu.
Można podać właściciela budy do sądu za to, że szpeci okolicę?
- Tak. Powołujemy się na uchwałę o utrzymaniu czystości i estetyki Rzeszowa. Przedstawiamy w sądzie zdjęcia, opinie komisji ds. estetyki. W 60 proc. już nam się udało wygrać.
Obejrzeliśmy ściany i szyldy, teraz spójrzmy pod nogi.
- Ulice miasta sprząta miejska spółka MPGK, a zarządcy nieruchomości wybierają w przetargu swoje firmy sprzątające. Konkurencja sprawiła, że dziś opłata za wywóz śmieci jest w Rzeszowie niższa niż 15 lat temu, a jeżeli na firmę sprzątającą są skargi, zmienia się ją na inną. I jeszcze coś: maksymalna liczba koszy i dużo słupów ogłoszeniowych, wtedy nikt nie nalepia na rynnach, że uczy języka albo sprzeda rower.
Oprócz MPGK nie potrzeba dodatkowej firmy?
- Do prac porządkowych zatrudniamy też skazanych za drobne przestępstwa. Nie chodzi tu o więźniów, ale np. ktoś jechał po pijaku na rowerze i dostaje sto godzin prac publicznych. Chyba w każdym mieście takie wyroki zapadają, ale to martwy przepis. My podpisaliśmy umowę z sądem i tacy skazani odpracowują wyrok. Trzeba tylko dać im narzędzia do sprzątania, które i tak są w spółkach komunalnych zajmujących się utrzymaniem porządku, potrzebne jest także ubranie robocze i osoba do nadzorowania. W zależności od potrzeb skazani sprzątają ulice i przystanki, porządkują place po imprezach, zamiatają ulice, czyszczą przystanki, myją autobusy, odśnieżają. Codziennie pracuje na rzecz miasta po kilkunastu takich skazanych.
A co ze śmieciami wyrzucanymi np. nad rzekę, podrzucanymi do lasków.
- Sprawdziliśmy, które firmy, bary, puby, restauracje i domy jednorodzinne mają podpisane umowy na wywóz śmieci. Większość nie miała. Wysłaliśmy więc pracowników do każdego z tych miejsc z projektem umowy na wywóz śmieci. Pracownik tłumaczył, że taka umowa to obowiązek, firmy i rodziny musiały ją przyjąć.
Ludzie to nie anioły, zawsze znajdzie się ktoś, kto wyrzuci śmieci na dziko.
- Jeżeli straż miejska znajdzie podrzucone worki, to muszą zobaczyć, co tam jest, i spróbować znaleźć właściciela.
Strażnicy się nie buntują, że muszą grzebać w śmieciach?
- To moi pracownicy. Po to przychodzą do roboty i ja po to przychodzę, żebyśmy wykonywali obowiązki.
Co daje takie grzebanie w workach?
- Ludzie często wyrzucają jakieś koperty, rachunki z adresem. Po tym ich znajdujemy. Czasem robimy im wstyd. Pewna kobieta prowadziła hurtownię. W wyrzuconych śmieciach były jakieś dokumenty z adresem. Dostała mandat, ale informację z jej nazwiskiem dostały też media i napisały, że pani taka i taka zaśmieca miasto.
Mogła Was podać do sądu.
- Tego nie zrobiła, bo zamiast jednego artykułu o jej śmieciach miałaby ich osiem.
Pana sposób na posprzątanie miasta to prośba i groźba.
- Właśnie nie, za najcenniejsze uważam, że zmienia się świadomość ludzi. Udaje mi się przekonać rzeszowian, że sami są odpowiedzialni za wygląd miasta. W poprzedniej kadencji spotykałem się z uczniami, studentami, mieszkańcami osiedli prawie 200 razy. Mówiłem, że to wy utrzymujecie czystość. I to trafiło. Dziś kierowca stojący przed skrzyżowaniem na czerwonym świetle potrafi upomnieć kogoś w innym samochodzie, żeby nie wyrzucał butelki czy peta.
Kim jest prezydent Rzeszowa
Tadeusz Ferenc, 67 lat, z wykształcenia ekonomista, hobby: tenis ziemny. Od 2002 roku prezydent Rzeszowa. W 2006 został wybrany na kolejną kadencję - poparło go prawie 77 proc. wyborców. Znany w mieście z tego, że codziennie rano objeżdża Rzeszów i sprawdza, co trzeba poprawić.
Jak to jest w Warszawie?
(Czy w Rzeszowie sprzątają swoje miasto lepiej niż w Warszawie? Czy stolica powinna się od Rzeszowa uczyć? Jakie jest nasze miasto czyste i schludne czy brudne i zabałąganione?
Czekamy na listy, najciekawsze opublikujemy. Nasz adres:
przystanek.warszawa@agora.pl. Zapraszamy na forum
www.warszawa.gazeta.pl
Rozmawiała Danuta Majka
ZA
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,4042616.html