To ja także gratuluję obywatelskiej postawy!
Niestety wszędzie w Warszawie ten problem się pojawia - wystarczy choćby wymienić takie miejsca jak Most Siekierkowski po praskiej stronie, tzw. wieżyce na Moście Poniatowskiego, stację PKP Powiśle. Rozumiem, że o "kursach z zakresu estetyki" pisałaś ironicznie, ale warto się też zastanowić, jak by ten problem faktycznie ugryźć. Problem nie jest zresztą specyficznie warszawski, lecz raczej światowy.
Mnie się wydaje, że - przynajmniej w pewnym zakresie - graficiarzy zachęca fakt, iż nikt nie zajmuje się czyszczeniem pozostawionych przez nich napisów. Nabazgranie czegoś na murze na pewno nie przynosi satysfakcji, jeśli napis po kilku dniach znika. Ale np. o wieżyce przy M. Poniatowskiego nikt po remoncie nie dbał i można było zaobserwować, jak stopniowo coraz bardziej były niszczone. Na początku wandale jakby nie mieli odwagi się za nie zabrać, potem pojawił się napis, potem dwa, ktoś zbił szybę, no a potem już nikt nie miał oporów. Nie sądzę, aby sprawa rozwinęła się podobnie, gdyby przy pierwszych zniszczeniach zarządca tych budowli zareagował, i te zniszczenia usunął. A tak było widać, że nikt o to nie dba - więc można dalej niszczyć. Myślę, iż wbrew pozorom nawet ludzie piszący po murach mają pewien szacunek dla tego, iż coś jest zadbane, bo ktoś wkłada w to pracę.
Warto też wspomnieć w tym kontekście o tej inicjatywie
http://www.przestrzenmiasta.pl/. Dotyczy ona co prawda jedynie napisów rasistowskich, niemniej przyniosła już widoczne skutki - ku memu szczeremu zdziwieniu - np. w Al. Waszyngtona. Wynika z tego, iż daje się zmusić zarówno służby, jak i zarządców budynków, do dbania o estetykę miasta.
Problem napisów w bardzo dużym stopniu został rozwiązany w Rzeszowie dzięki konsekwentnemu egzekwowaniu przez miasto usuwania napisów. Jeśli ktoś odmawiał, sprawa lądowała w sądzie. To w ogóle jest przepis na rozwiązanie większości problemów Warszawy - konsekwentne egzekwowanie prawa. Niestety, absolutnie przerasta możliwości naszych służb miejskich.