Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Śr kwi 23, 2008 6:50 
Offline
Zielony Oszołom

Dołączył(a): Wt sty 30, 2007 16:03
Posty: 487
Lokalizacja: Bielany
Arytmetyka przetrwania

Skarby świata się kurczą. Wkrótce zabraknie ropy i gazu, wysychają źródła wody pitnej. Pesymiści mówią, że to teraz nadchodzi epoka maltuzjańska. Czyli jaka?

Brytyjski ekonomista Thomas Malthus pisał w 1798 r. w traktacie “Prawo ludności”: “Ludność - w razie braku przeszkód - wzrasta w postępie geometrycznym. Środki utrzymania rosną jednak w postępie arytmetycznym. Słaba choćby znajomość arytmetyki wystarcza do stwierdzenia niesłychanej siły pierwszego czynnika w stosunku do drugiego”.

Prawem tego stwierdzenia społeczeństwo krąży w zaklętym cyklu: gdy wzrasta dobrobyt, ludzie rozmnażają się bez pohamowania. W efekcie zaczyna brakować żywności i pracy. Żywność drożeje, realne dochody pracowników maleją. Najbiedniejsi pogrążają się w nędzy, rozrodczość się zmniejsza, jednocześnie wygłodzoną biedotę dziesiątkują choroby. Wyludniony rynek pracy stabilizuje się, płace rosną, zwiększa się dobrobyt, rośnie rozrodczość.

Malthus nie przewidział, że w wyniku rozwoju cywilizacji w XX w. pojawi się nowy trend demograficzny. Dobrobyt okazał się, wbrew starej teorii, najskuteczniejszym środkiem antykoncepcyjnym. W krajach bogatych na jedną kobietę przypada 1,6 dziecka, w biednych niemal dwukrotnie więcej. W efekcie, po szalonym tempie wzrostu ludności na Ziemi, który w latach 1965-1970 wynosił 2,1 proc. rocznie, po 1970 r. nastąpiło radykalne spowolnienie do 1,1-1,2 proc. obserwowanych obecnie. W 1960 r. demografowie doliczyli się 3 mld ludzi, w 2005 było ich już 6,5 mld. I co?

I nic, stwierdzą wrogowie Malthusa i jego dwudziestowiecznych kontynuatorów. Mimo że ziemska populacja podwoiła się, żywności nie brakowało (chyba że z przyczyn politycznych), a światowa gospodarka rozwijała się w bezprecedensowym tempie około 3 proc. PKB rocznie. Ten właśnie wzrost pomógł, zdaniem liberalnych ekonomistów, zmniejszyć poziom skrajnego ubóstwa, przyniósł umiarkowany dobrobyt setkom milionów Chińczyków, Hindusów, Brazylijczyków i oszałamiające fortuny setkom tysięcy nuworyszy z całego świata. W Chinach mieszka ponoć ponad 200 tys. dolarowych milionerów, w Rosji ponad 120 tys. (w samej tylko Moskwie 50 tys.).

Malthus mylił się więc i jednocześnie miał rację. Zawiodła jego prosta arytmetyka z czasów, kiedy dla większości mieszkańców zamożnej nawet Anglii celem pracy było zdobycie niezbędnych środków, by przetrwać do następnego dnia.

Bogacącym się Chińczykom daleko do zamożności Amerykanów lub Europejczyków, ale jeszcze dalej do widma śmierci głodowej, jakim ich straszono pół wieku temu. Tu jednak, paradoksalnie, powraca maltuzjański problem, wyjaśniony doskonale przez Jareda Diamonda, amerykańskiego uczonego z University of California w Los Angeles w książce “Upadek“. Autor, próbując odpowiedzieć na pytanie, dlaczego niektóre społeczeństwa przetrwały, a innym się to nie udało, przekonuje, że z punktu widzenia wpływu na przyszłość i stan zasobów człowiek człowiekowi jest nierówny.

Tak zwany koszt ekologiczny, czyli obciążenie dla środowiska naturalnego, wywołany utrzymaniem Amerykanina, jest 32 razy większy od kosztu utrzymania mieszkańca Bangladeszu. Duńczyk, żywiący się głównie mięsem, na 100 spożytych kalorii przetwarza w istocie 505 kalorii, bo tyle trzeba zużyć podczas hodowli. W Bangladeszu takie samo 100 kalorii spożywczych “wyciska” się ze 190 kalorii zmagazynowanych w roślinach.

“Gdyby wszyscy Ziemianie zaczęli żyć tak jak Amerykanie lub Europejczycy, koszt ekologiczny odpowiadałby dwunastokrotnemu zwiększeniu liczby ludności na świecie” - wylicza Diamond. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie świat utrzymujący 72 mld osób?

Herman E. Dayle, amerykański ekonomista zajmujący się ekologią, zamienia powyższą ludzką arytmetykę na bardziej złożone kalkulacje ekonomiczne. W miesięczniku “Świat Nauki” pisze o konieczności odejścia od fetyszu wzrostu PKB, którym upajają się politycy i ekonomiści. Tym wskaźnikiem mierzy jedynie wzrost gospodarczy. To prosta rachunkowość, która jednak nie uwzględnia, przy wzroście PKB, m.in. kosztów obciążenia środowiska naturalnego.

Do pełniejszego obrazu rzeczywistości prowadzą takie mierniki jak wskaźnik zrównoważonego dobrobytu (ISEW). Zastosowany w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych pokazuje, że od lat 80. XX w. mimo dobrego wzrostu PKB zrównoważony dobrobyt Amerykanów nie rośnie. Gdyby w Chinach uwzględnić w rachunku rozwoju tego kraju koszty ekologiczne szybkiego rozwoju, okazałoby się, że niwelują one pozytywne efekty.

Jeden tylko przykład - na skutek urbanizacji i dewastacji Chiny utraciły w latach 90. XX w. 7 mln hektarów gruntów uprawnych, a każdego roku tracą kolejne setki tysięcy hektarów. Dayle potwierdza tezę Diamonda, że czasy rozwoju bez świadomości granic skończyły się bezpowrotnie. Zasoby wyczerpują się i braki będą odczuwalne dla wszystkich.

Po pierwsze, surowce energetyczne. Od lat 80. ubiegłego stulecia wydobycie ropy jest większe od wielkości nowo odkrywanych złóż. Surowiec ten niebawem zacznie się kończyć, a spór obecnie trwa o to, kiedy zostanie osiągnięty tzw. Peak Oil, czyli punkt, po którym zasoby zaczną już tylko maleć. Pesymiści mówią o 2010 r., optymiści przesuwają wyrok na lata 2020-2030.

Podobna sytuacja ukształtowała się na rynku gazu naturalnego, a maksymalnego poziomu wydobycia można spodziewać się około 2030 r. Jeśli więc nawet dzisiejsze astronomiczne ceny ropy w dużej mierze wynikają z polityki paliwowego imperializmu Władimira Putina, Hugo Chaveza czy arabskich szejków, nie liczmy na powrót do zasobnych lat 90. XX stulecia.

Czy ludzkość zdoła wypracować i zacząć wprowadzać w życie alternatywne technologie energetyczne, zanim odczuje brak surowców? Chińczycy intensywnie inwestują w technologie oparte na węglu. Czarnego złota, choć również kiedyś się wyczerpie, dziś jest nadal pod dostatkiem. Technologie przeróbki węgla są coraz doskonalsze i tańsze. Na jakiś czas można byłoby zapomnieć o kłopotach i skoncentrować się na przerabianiu węgla, gdyby nie pojawił się problem z innym surowcem - wodą.

Gigantyczny zakład w Shenhua, który produkuje - na bazie węgla - 20 tys. baryłek syntetycznego paliwa dziennie, potrzebuje na każdą jego tonę 10 ton wody. Tej jednak zaczyna brakować. Już obecnie 180 mln Chińczyków nie ma dostępu do czystej wody, a 75 proc. chińskich rzek nie spełnia norm sanitarnych.

Sytuacja na świecie wygląda jeszcze bardziej dramatycznie. 1,1 mld ludzi nie ma dostępu do wody pitnej, dalsze 2,4 mld żyją bez dostępu do wodociągów i kanalizacji. Zgodnie z założeniami tzw. Celów Milenijnych ONZ połowa tych ludzi w 2015 r. powinna zyskać dostęp do wody lepszej jakości. Biorąc pod uwagę, że nieustannie na świecie przybywa ludności, wykonanie planu ONZ oznacza konieczność zapewnienia trwałego dostępu do wody 100 tys. osób każdego dnia!

Ludzie ci muszą jednak konkurować w walce o wodę z przemysłem (19 proc. zużycia wody) i rolnictwem (które rocznie pochłania 70 proc. zasobów wody). Ewentualny wzrost produkcji rolnej oznacza więc, w prostym rachunku, utrudniony dostęp do wody dla tych, którzy jeszcze jej nie mają, i większe szanse utraty tego surowca w regionach, w których niedobór wody może spowodować napięcia społeczno-polityczne.

Jeden z takich obszarów to pogranicze indyjsko-pakistańskie w Kaszmirze, gdzie trwa zbrojne zawieszenie broni. Krytyczny poziom zasobów wody określa się na 1 tys. m sześc.. na mieszkańca, w Indiach zasoby wody wynoszą 1,8 tys., w Pakistanie 1,2 tys. Podział wody w Kaszmirze ma więc dla obu państw znaczenie strategiczne. Warto przy tym pamiętać, że zarówno Indie, jak i Pakistan dysponują bronią atomową, a Pakistan, po śmierci Benazir Bhutto, został uznany za jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie.

Droga od braku wody do działań strategicznych, z użyciem atomowego arsenału włącznie, by zapewnić dostęp do tego surowca, nie musi być długa. To jednak nie jedyny atomowy obszar świata, gdzie brakuje wody. Innym jest Bliski Wschód. Obszerną analizę wodnych deficytów na świecie i ich potencjalnych konsekwencji sporządził polski uczony Piotr Kowalczak w książce “Konflikty o wodę” (Kurpisz, 2007 r.).

Czego może jeszcze zabraknąć? Z informacją spieszy wspomniany Jared Diamond. W swej książce wymienia on 12 kluczowych zasobów ekologicznych, bez których funkcjonowanie cywilizacji staje się niemożliwe. O wielu z nich mówi się od dawna, przywykliśmy wszak do biadoleń ekologów w sprawie wycinania lasów, nadmiernej eksploatacji oceanów i niszczenia bioróżnorodności. Diamond ostrzega jednak przed bagatelizowaniem nawet pozornie drobnych zmian i przypomina o znaczeniu “głupich dżdżownic”: “brak odpowiednich dżdżownic, przez co zmieniła się wymiana gazowa między glebą a powietrzem, był jednym z powodów tego, że w zamkniętej bazie projektu Biosfera 2 spadł poziom tlenu, co spowodowało poważne obrażenia u żyjących tam ludzi i między innymi wywołało u mojego kolegi paraliż”.

Amerykański uczony przypomina również, że w połowie stulecia może nawet zabraknąć energii promieniowania słonecznego. Wydawało się, że akurat tego zasobu zawsze będziemy mieli pod dostatkiem. Energia słońca przekształcana jest poprzez proces fotosyntezy w formy użyteczne dla człowieka. Tymczasem zdolność fotosyntetyczna Ziemi, liczona jako powierzchnia dostępnych obszarów zielonych, w porównaniu z popytem wywołanym rozwojem i przyrostem ludności spotkają się w punkcie, który może oznaczać koniec przygody współczesnej cywilizacji.

Optymiści patrzą sceptycznie na katastroficzne argumenty Diamonda i nie tracą przekonania, że nie istnieją bariery dla rozwoju, a jednej z odpowiedzi na obecny kryzys udzieli Nowa Zielona Rewolucja, odwołująca się do zdobyczy nowoczesnej biotechnologii. Modyfikowana genetycznie kukurydza może w perspektywie 2020 r. zapewnić o 20 proc. większą plenność. Będzie poza tym odporna na susze i zasolenie gleby, a więc rozszerzy się zakres upraw. Powstaną kolejne technologie zmniejszające uzależnienie od ropy naftowej, nauczymy się lepiej korzystać z wody.

Ba, nie można wykluczyć, że wszystkie te technologie staną się niebawem dostępne, wszak na ich rozwój przeznaczane są dziesiątki miliardów dolarów, euro, jenów i yuanów. Wracając jednak dziś do Malthusa, musimy wziąć pod uwagę, że problemem staje się nie tylko brak zasobów naturalnych: wody, paliw, żywności. W jeszcze większym stopniu przyszłości grozi wyczerpanie zasobów psychologicznych i politycznych.

Pierwsza zielona rewolucja była witana z entuzjazmem. Nowa, biotechnologiczna napotyka opór w całym świecie. Wielu konsumentów nie ma zaufania do produktów modyfikowanych genetycznie. Politycy boją się, że otwierając pola na nowe uprawy, oddają kontrolę nad bezpieczeństwem żywnościowym w ręce kilku globalnych korporacji, dysponujących prawami własności do nowych organizmów. Drobni rolnicy, opierający rację swojego bytu na tradycyjnych formach uprawy, boją się, że nowe odmiany zanieczyszczą ich pola lub że zmiana technologii jest poza ich zasięgiem, bo wymaga zbyt wysokiej kultury rolnej i nakładów inwestycyjnych.

W ślad za tym wyczerpaniem psychologicznym pojawia się kolejny deficyt: w krajach rozwiniętych coraz mniej ludzi podejmuje trudne studia przyrodnicze, a z kolei poziom studiów w krajach szybko rozwijających się nie zapewnia odpowiednio wysokiej jakości kształcenia.

W efekcie już rozpoczęła się, a z czasem nabierze intensywności wojna o talenty. Oprócz bowiem miliardowych inwestycji w badania potrzebni są doskonale przygotowani inżynierowie, gotowi podjąć wyzwania przyszłości. By zapewnić odpowiednią ich podaż, potrzeba dziesiątków lat inwestycji w infrastrukturę edukacyjną.

Pogoń za coraz trudniej dostępnymi zasobami zmienia radykalnie ustawienie figur na globalnej politycznej szachownicy. Chiny aktywnie grają na rynkach opuszczonych przez Europejczyków i Amerykanów. Szczodrze obsypują kredytami afrykańskich dyktatorów, nie wnikając w ich wewnętrzną politykę, kupując w zamian gwarancje dostaw ropy, gazu, innych surowców.

Powstają nowe sojusze wśród krajów odrzucających dotychczasowy model neoliberalnej globalizacji, rosnąca w siłę gospodarczą i polityczną Brazylia, kraj dysponujący wielkimi zasobami surowców naturalnych i możliwości produkcji rolnej, wchodzi w coraz silniejszą symbiozę z Chinami, które stanowią zaplecze przemysłowe. Wraz z nowym geopolitycznym rozdaniem pojawiają się nowe napięcia i pytania o polityczną przyszłość świata.

Niestety, świat polityki cierpi na największy deficyt. Nowa epoka maltuzjańska jest epoką globalną, gdzie praktycznie żadne działania lokalne nie pozostają bez wpływu na sytuację na całym świecie. Ciągle nie umiemy jednak koordynować działań politycznych w skali globalnej, wszak politycy rozliczają się przed wyborcami w swoich krajach. Niektórzy, zwłaszcza kierujący państwami tak dużymi jak USA, wierzą w możliwość unilateralizmu i odizolowania się od niebezpiecznych wpływów z zewnątrz.

To coraz bardziej niebezpieczne złudzenie. Nawet lokalna wojna z użyciem broni atomowej (np. wywołana z powodu sporów o wodę) doprowadzi do globalnych konsekwencji. Może na przykład wywołać szybkie zmiany warunków klimatycznych, których skutkiem będzie nawet miliard ofiar śmiertelnych na skutek załamania produkcji żywności.

Czy brak koordynacji politycznej w skali globalnej może zastąpić, jak twierdzą liberałowie, globalny otwarty rynek? To złudzenie, przypomina sędziwy antropolog francuski René Girard. W swej najnowszej książce “Achever Clausewitz” (Dokończyć Clausewitza) radzi, by zestaw lektur uzupełnić o dzieło “O wojnie” pruskiego generała Karla von Clausewitza. To on między innymi stwierdził, że handel międzynarodowy jest wojną o niskiej intensywności, jednak wojną, która ma swoją gramatykę. Jedną z zasad tej gramatyki jest arcyludzka skłonność do irracjonalnej eskalacji konfliktu, czego doskonałym dowodem była I wojna światowa, wieńcząca pierwszą globalizację.

W sytuacji, gdy dostępu do kluczowych zasobów nie da się zaspokoić w inny sposób, może pojawić się pokusa, by kontynuować politykę innymi środkami. To jedyna lekcja, jaką daje historia. Kolejny jej rozdział można jednak napisać inaczej. Zdaniem ekspertów, mamy jakieś dziesięć lat, by opracować nowe technologie i nową politykę, a także by uwierzyć w przyszłość.

Edwin Bendyk

Tekst opublikowany w tygodniku “Polityka” (11/2008).

_________________
--
pzdr.

Jack


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: So mar 22, 2014 16:11 
Offline
Oberspammer

Dołączył(a): Cz sty 04, 2007 19:48
Posty: 2821
Lokalizacja: Ochota / Ursynów
http://www.rp.pl/artykul/9102,1096004-N ... -glod.html

Cytuj:
Tradycyjna pomoc żywnościowa nie zdała egzaminu. Wstydliwy problem nie zniknął z mapy świata.

Korespondencja z Brukseli

Światowa produkcja żywności sięga ok. 4800 kcal na osobę dziennie, co dwukrotnie przekracza zapotrzebowanie przeciętnego człowieka, a mimo to 842 mln ludzi cierpi z głodu i niedożywienia.

W 2013 r. najwięcej głodujących było w południowej Azji – 295 mln, w Afryce Subsaharyjskiej – 223 mln, i we wschodniej Azji – 167 mln. W sumie ich liczba zmniejszyła się o 173 mln w porównaniu z latami 1990–1992, ale wciąż jest szokująco wysoka. I daleka od tzw. celów milenijnych, które zakładały zmniejszenie liczby głodujących o połowę do 2015 r.

Olivier De Schutter, specjalny sprawozdawca ONZ ds. prawa do żywności, przez ostatnich sześć lat podróżował po miejscach, gdzie sytuacja jest szczególnie dramatyczna. Odwiedził 13 krajów, od ubogich – jak Kamerun, przez średnio rozwinięte – jak Brazylia, po wysoko rozwinięte – jak Kanada. W sprawozdaniu ten belgijski profesor specjalizujący się w prawach człowieka zawarł wiele krytycznych uwag co do walki z głodem oraz rekomendacje, które coraz powszechniej są przyjmowane, ale mają wielu wpływowych przeciwników.

Według De Schuttera obecny model jest zły, ale trudno zastąpić go bardziej efektywnym.

Model dystrybucji żywności jest zły, ale trudno zastąpić go bardziej efektywnym

Po pierwsze, kwestie technologiczne. Dziś funkcjonuje długi łańcuch produkcji i dystrybucji żywności, w którym idealnie odnajdują się wielkie przedsiębiorstwa agrobiznesu. Osiągają one ogromne korzyści, które pozwalają im oferować tańsze produkty, co z kolei wypycha z rynku lokalnych farmerów i producentów. Taki model produkcji wykształcił pewien model zakupów żywnościowych (supermarkety, wszystko w jednym miejscu, daleko od producenta, transportowane na ogromne odległości), a nawet smak – preferowanie przetworzonej żywności o długim terminie przydatności do spożycia. Wielkie firmy stały się też istotnym aktorem w grze politycznej i wykorzystują to, blokując próby zmian.

Powstała więc sytuacja, w której co prawda coraz więcej ludzi (choć wciąż nie wszyscy) ma szansę dostać potrzebną im dzienną dawkę kalorii, ale są to kalorie niezdrowe. Dzieci nie mogą się prawidłowo rozwijać psychicznie i fizycznie, zmniejsza się odporność na choroby.

W dodatku system oparty na wielkim agrobiznesie wypycha z rynku lokalnych producentów. W krajach biedniejszych ma to trwałe skutki: mniej żywności produkowane jest lokalnie, a ludność wiejska nie jest w stanie zapewnić sobie środków do przeżycia.

Sprawozdawca ONZ postuluje stworzenie warunków do powstania systemu, który przywracałby bezpośrednie związki między producentem i konsumentem. – Zaczątki tego już widzimy: targi producentów, systemy etykietowania typu „fair trade", żywność sprzedawana lokalnie. Ale dzieje się to na małą skalę i nie zagraża dominującemu systemowi – mówi De Schutter.

Zalety gospodarowania na małą skalę i zagrożeń, przed jakimi stoi taka produkcja żywności, dobrze widać na przykładzie rybołówstwa. Na świecie 140 mln ludzi pracuje w tym sektorze, z czego 90 proc. – przede wszystkim na półkuli południowej – na drobną skalę. Ich urobek w 60 proc. trafia do bezpośredniej konsumpcji, a nie do dalszego przetworzenia. Ale to niejedyna zaleta. Każdy taki rybak daje zatrudnienie przynajmniej czterem innym osobom: ktoś musi przygotować sieci i łodzie, ktoś zajmuje się obróbką ryb, ktoś inny ich sprzedażą. Co więcej, w tym modelu zatrudnienia istotną rolę odgrywają kobiety, których aktywizacja zawodowa jest w biedniejszych regionach szczególnie ważna.

Jednak przemysłowa polityka, dzielenie akwenów rybnych, przyznawanie praw wielkim firmom z pominięciem małych rybaków wypycha tych ostatnich z rynku. Bez pracy nie dostarczą jedzenia lokalnej społeczności, nie będzie ich stać na kupno żywności; podobnie będzie z tymi, którzy pracują z nimi w rybnym łańcuchu zależności. De Schutter proponuje więc, aby zawsze część akwenów rezerwować dla drobnego rybołówstwa.

Innym negatywnym efektem, dostrzeżonym dopiero niedawno, jest marnowanie żywności. Szacuje się, że do kosza wyrzucana jest 1/3 jedzenia, z czego znaczna część to odpady w procesie przetwórczym. Bezpośredni ekonomiczny koszt marnowania jedzenia sięga 750 mld dolarów rocznie.

Problem marnotrawstwa nie tylko oznacza brak jedzenia dla potrzebujących. Ma też poważne negatywne skutki dla środowiska naturalnego w postaci emisji CO2 czy zanieczyszczenia wód. – Trudno jednak zwalczać to zjawisko, bo na ograniczeniu marnowania żywności nikt nie zarobi. Bardziej opłacalne jest zwiększanie produkcji – mówi De Schutter.

Negatywnym zjawiskiem, na szczęście uznanym za takie już powszechnie, była moda na biopaliwa. – Przetwarzanie setek milionów ton żywności, żeby wyprodukować biopaliwa, jest przestępstwem przeciw ludzkości – argumentował Jean Ziegler, poprzedni sprawozdawca ONZ ds. prawa do żywności. Szczytny cel ograniczenia emisji CO2 poprzez produkcję paliwa z roślin spowodował, że pola zmieniono z fabryk żywności na fabryki paliw.

Miało to negatywny wpływ na strukturę własności – same europejskie firmy wykupiły 6 mln hektarów pól, żeby zasiać tam rośliny energetyczne. W 2007 r. UE postanowiła bowiem, że do 2020 r. biopaliwa mają stanowić aż 10 proc. paliw zużywanych w transporcie. Oxfam szacował, że w skali roku wymaga to zebrania plonów wystarczających na wykarmienie 127 mln ludzi. Nawet unijna agencja naukowa JRC szacowała, że rezygnacja z ambitnych planów doprowadzi do obniżenia ceny olejów roślinnych o 48 proc. Na szczęście naukowcy i politycy zgadzają się już, że biopaliwa w tej formie to zły pomysł, i stopniowo się od niego odchodzi.

Nie chodzi więc o to, że nie wiadomo, co zrobić ze zjawiskiem głodu czy niedożywienia na świecie. – Właściwie w tej sprawie w ostatnich latach naukowcy i politycy osiągnęli konsensus, wiemy, co jest dobre – mówi De Schutter. Problemy zidentyfikowano, znane są recepty. Istotne jest raczej, jak pokonać opór wpływowych lobby.

De Schutter nie jest jednak pesymistą. – Świat się zmienił. Coraz szerszy zasięg mają ruchy społeczne promujące nowy model produkowania i dystrybuowania żywności. Są coraz silniejsze i na bogatej Północy, i na biednym Południu. Konferencje na ten temat cieszą się ogromnym zainteresowaniem – twierdzi sprawozdawca.

Według niego panuje konsensus. Wiadomo, że trzeba powrócić do produkcji na mniejszą skalę i pozwolić krajom, by wykarmiły się same. Tymczasem w przeszłości forsowany był korzystny dla agrobiznesu model, w którym trzeba produkować dużo i przemysłowo, a biedniejsze kraje karmić przekazywaną im pomocą żywnościową.

ONZ, FAO, organizacje pozarządowe próbują wywierać presję na rządy, przypominają, że głód oznacza łamanie praw człowieka, bo prawo do żywności jest uznanym międzynarodowo prawem człowieka. Pierwszy raz wymieniono je w 1948 r. w powszechnej deklaracji praw człowieka ONZ, jako część prawa do godnych warunków życia. Szczegółowo mówi się o nim w międzynarodowym pakcie praw gospodarczych, społecznych i kulturalnych, ratyfikowanym przez 160 państw.

Prawo do żywności nie oznacza, że państwo ma obowiązek przekazywać ją potrzebującym. Taki wymóg istnieje tylko w określonych sytuacjach, jak wojna czy klęska żywiołowa. Prawo do żywności oznacza natomiast, że państwo powinno zapewnić warunki społeczno-gospodarcze, w których ludzie będą mogli zarobić na kupno żywności lub sami ją sobie produkować.

_________________
Pozostanie po nas..............|................Włóczykije eu
ta smutna legenda,.-....__...|.......Przejrzyj, polub, podsubskrybuj RSS.
że wciąż nas uczono...........|_________________________________
uczyć się na błędach...........(Włodzimierz Ścisłowski)


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 38 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL