Dość wyważony artykuł:
http://wyborcza.pl/1,82244,5490764,Atom ... zucha.htmlCytuj:
Atomowy kwiatek do kożucha
prof. Krzysztof Żmijewski*
2008-07-25, ostatnia aktualizacja 2008-07-25 11:31
Budowa elektrowni jądrowej nie rozwiąże niestety żadnego z problemów polskiej energetyki - pisze prof. Krzysztof Żmijewski.
Zwolennicy energetyki jądrowej przedstawiają kilkadziesiąt argumentów przemawiających za koniecznością i zasadnością budowy elektrowni atomowych. Dzisiaj najważniejszym z nich jest całkowita (prawie) eliminacja emisji CO2 odpowiedzialnej za efekt cieplarniany.
Z drugiej jednak strony poważne wątpliwości przedstawiają przeciwnicy jądrowego kierunku rozwoju energetyki. Lista argumentów przeciw atomówkom jest co najmniej równie długa, opracowanie Europejskiej Partii Zielonych prezentuje 40 takich argumentów.
Najpoważniejszym z nich jest potencjalne zagrożenie, jakie powoduje promieniowanie radioaktywne, a w szczególności możliwa skala tego zagrożenia. Nie wiemy też, jak sobie poradzić ze skutkami jądrowej katastrofy o masowym zasięgu. Istniejące doświadczenia są przerażające.
W tej sytuacji należałoby rozpocząć rozważania od zastanowienia się, dlaczego elektrownie atomowe były budowane do tej pory. Tu odpowiedź jest prosta - podstawowym powodem ich budowy była (mam nadzieję, że czas przeszły jest tu uzasadniony) sposobność produkcji plutonu jako ładunku bomb atomowych. Tak więc pierwsze atomówki były dziećmi zimnej wojny, tak w każdym razie było w przypadku mocarstw nuklearnych. Druga grupa państw powodowana była pragnieniem uzyskania samowystarczalności energetycznej jako składowej bezpieczeństwa - nie tylko energetycznego, ale również politycznego. Do państw tych należą m.in. Japonia, Tajwan, Finlandia, a w obecnej sytuacji również Litwa (Ignalina II).
Niestety, choć zimna wojna się skończyła, to przesłanki militarne nie znikły. Stąd zainteresowanie energetyką jądrową w Iraku i Iranie, w RPA i obu Koreach, w Argentynie i Brazylii. Bezpieczeństwo, zarówno militarne, jak i polityczne, to wartość bezcenna, dlatego inwestycje atomowe nie poddawały się biznesowej analizie ekonomicznej i w znakomitej większości przypadków realizowane były w ramach różnych "programów narodowych". Fundamentalne parametry analizy ekonomicznej - takie jak NPV (zaktualizowana wartość inwestycji netto), SPBT (prosty okres zwrotu), IRR (wewnętrzna stopa zwrotu) - nigdy nie były przesłankami do podjęcia decyzji o budowie, bo decyzja miała charakter polityczny. Nie analizowano "czy", tylko "jak", i poszukiwano sposobów, a nie przyczyn. W konsekwencji nie wszystkie składowe kosztów były realnie analizowane (np. koszty demontażu i dezaktywacji, zabezpieczenia transportu materiałów radioaktywnych i ich składowania, gwarancji finansowych rządu itp.).
W tej sytuacji brak czysto biznesowych inwestycji niezwykle utrudnia prowadzenie obiektywnej analizy ekonomicznej elektrowni jądrowych.
Z jednej strony lobbyści zachwalają niskie koszty eksploatacji, z drugiej zaś inwestorzy oczekują specjalnego traktowania w postaci rządowych gwarancji finansowych dla kredytobiorców i prawnych gwarancji sprzedaży dla producentów (czyli pracy "poza rynkiem"). Wszystko to wyczytać można w Raporcie Uniwersytetu Chicago dla Departamentu Energii USA. Raport ten bardzo łatwo znaleźć w internecie, a warto, ponieważ pokazuje, dlaczego w liberalnych gospodarkach elektrownie jądrowe nie powstają, gdy nie otrzymują państwowej pomocy. Raport jest bardzo ciekawy i pouczający, choć już trochę zdezaktualizowany - wszystkie ceny poszły znacznie w górę, zarówno inwestycji, jak i paliw.
Podkreślić trzeba, że uczeni z Chicago nie są przeciwnikami energetyki jądrowej - wręcz przeciwnie, namawiają amerykański rząd, aby przeznaczył pieniądze amerykańskiego podatnika na wspieranie (subsydiowanie) energetyki nuklearnej.
Przeważająca większość Polaków nie chce przekształcenia naszego kraju w mocarstwo jądrowe. Również problem bezpieczeństwa energetycznego i politycznej suwerenności nie zmusza nas do pójścia śladami Japonii. Jesteśmy w NATO i UE, mamy własne paliwa i najmniejszą ze wszystkich państw Unii zależność od importu. Pozostaje jednak kwestia uprawnień do emisji CO2 i dramatyczne konsekwencje ekstremalnie wysokiego nawęglenia polskiej gospodarki i polskiej energetyki. Według danych Eurostatu mamy 92,5 proc. udziału węgla w bilansie polskiej elektroenergetyki - daje to drugie miejsce w Europie po Estonii - i równie ekstremalną emisyjność tego sektora, emitujemy tonę CO2 na megawatogodzinę MWh przy średniej europejskiej ok. 400 kg. Kraje starej unijnej Piętnastki emitują jeszcze mniej - ok. 380 kg CO2 na megawatogodzinę. Liczby te, do niedawna zajmujące tylko ekologów, od 2013 r. przekładają się na ogromne ciężary finansowe, bo każdą tonę CO2 trzeba będzie uzyskać, walcząc na aukcji. Komisja Europejska przewiduje ceny uprawnień do emisji na poziomie 30-39 euro za tonę. Już ta wielkość podnosi hurtową cenę energii - średnio w Unii o 26 proc. (według Komisji o 22 proc.), ale dla Polski aż o 68 proc. Niestety te dramatyczne liczby to wariant optymistyczny. W praktyce granicę kosztów emisji określić może wysokość opłaty karnej za emisję bez uprawnień, tzn. 100 euro za tonę CO2 plus podatek CIT (dochodowy), bo karę płaci się z zysku. Kara nie zwalnia z obowiązku zakupu uprawnień!
Ciarki po plecach przechodzą, gdy policzy się, jak wywinduje to cenę uprawnień do emisji dla tych, którzy będą musieli je kupić - chyba można tu użyć tego sformułowania - "za wszelką cenę".
W tak dramatycznej sytuacji wydaje się, że jedynym wyjściem może być bezemisyjna energetyka jądrowa. Wyjściem zaiste zbawiennym. Niestety - jest to kolejny miraż. Albowiem elektrownia jądrowa w Polsce nie zostanie uruchomiona wcześniej niż w roku 2020, a kryzys energetyczny da się zauważyć już w 2010 (deficyt mocy), a w pełni się rozwinie w 2013 (deficyt uprawnień do emisji). W takich ramach czasowych elektrowni jądrowej nie zbuduje ani nawet nie obieca największy jej zwolennik - jeśli zechce być prawdomówny.
Co więc robić w tej sytuacji i czy są realne opcje dla Polski? Na szczęście są. Pierwsza to poprawianie efektywności energetycznej, to zacząć można prawie od zaraz. Ustawa jest prawie gotowa. To się opłaca, tzn. inwestycje zwracają się z oszczędności. Oszczędzić możemy co najmniej 20-25 proc. energii. Druga propozycja to energetyka odnawialna, np. wiatrowa, ale szczególnie agroenergetyka, tzn. biomasa i biogaz. To rozwiązanie trudniejsze od efektywności i droższe, ale znacznie szybsze w rezultatach. 2 proc. zielonych mocy rocznie to tempo możliwe do uzyskania, w rezultacie 2000 MW w 2013 r. i kolejne 4000 do 2020, łącznie ok. 24 proc. mocy z agroenergetyki. Trzeci kierunek to technologie czystego węgla (CCT), a wśród nich wychwytywanie i podziemne magazynowanie CO2, czyli CCS. Dla polski to rozwiązanie wymarzone, bo węgla nam wystarczy na ponad 100 lat, niestety te technologie są dopiero w powijakach i nie da się ich uruchomić do 2013 r. Start w 2015 byłby wielki sukcesem. W tym horyzoncie można sobie wyobrazić przyrost 4 proc. mocy rocznie, czyli po 1000 MW. Tak zarysowany scenariusz zaczyna się bilansować ok. 2020 r., w następnych latach odzyskujemy nadwyżkę mocy. Czy uruchamianie w tym momencie elektrowni jądrowej ma sens? Żeby mogła zmieścić się na rynku, trzeba by zamykać jeszcze całkiem sprawne (tzn. niezdekapitalizowane) jednostki. Opcja ta powinna zostać zbadana i przeliczona bardzo dokładnie, aby elektrownie jądrowe nie znalazły się w sytuacji ratujących już uratowanego.
Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, co zrobić z deficytem lat 2010-16. Widać tu dwa rozwiązania - pierwsze to wspieranie się importem, do czego potrzebna będzie budowa nowych linii transgranicznych we wszystkich możliwych kierunkach. Po 2020 r. będą znowu wykorzystane do eksportu. Drugim wyjściem jest budowa rozproszonej mikroenergetyki gazowej.
Przedstawione tu rozważania nie wykluczają stosowania energetyki jądrowej w Polsce, przesuwają tylko realny moment startu najwcześniej na okres 2023-25, co daje nam dwa lata oddechu niezbędnego na poważne analizy, a także na przygotowanie odpowiednich przepisów prawnych regulujących działanie pełnowymiarowej, zawodowej elektrowni atomowej, z zasadami bezpieczeństwa, nadzoru, utylizacji i przechowania materiałów radioaktywnych, ich transportu i składowania.
A tak zupełnie prywatnie mam nadzieję, że nauczymy się wykorzystywać ten potężny strumień energii, w którym niezmiennie zanurzona jest kula ziemska. Słońce przestało być bogiem, ale to nie powód, aby je ignorować. Zawsze było, jest i będzie symbolem i źródłem nadziei.
* prof. Krzysztof Żmijewski jest wykładowcą na Wydziale Energetyki Politechniki Warszawskiej, w latach 1998-2001 był prezesem Polskich Sieci Energetycznych
Źródło: Gazeta Wyborcza