Kraj bez obywateli Piotr Legutko
W kraju, w którym rządzi Platforma Obywatelska, nie ma społeczeństwa obywatelskiego. Kapitał społeczny nie dość, że od lat jest słaby, to jeszcze topnieje w oczach. Nikt z tego powodu szat nie rozrywa, a powinniśmy. Wszyscy.Poprawność polityczna zakazuje mówić źle o aktywności obywatelskiej, ale też i coraz mniej się tą poprawnością przejmujemy. Nie tylko my, dziennikarze i publicyści. Nawet premier i prezydent, którzy niejako „z urzędu” winni sławić cnoty obywatelskie, wywiesili białe flagi. Obaj mówią o Polakach to samo, że nie ma dziś w narodzie zapotrzebowania na zaangażowanie w sprawy publiczne (bo te są „w dobrych rękach”). Ponoć z peerelowskiej fikcji płynnie przeszliśmy w etap cywilizacji rodzinno-, weekendowo-telewizyjnej. I trzeba się z tym pogodzić.
Trudno mieć do obu panów pretensje. Żaden polityk przy zdrowych zmysłach nie będzie przecież ganił swoich wyborców za gnuśność. Spór toczą zatem tylko o to, dzięki komu Polacy mogą dziś spokojnie oddawać się grillowaniu. A że coraz mniej jest w polityce ludzi autentycznie zainteresowanych służbą publiczną, że nie ma komunikacji ze społecznikami, którzy znają problemy rodaków z autopsji, a nie z telewizora? To wszystko nie ma znaczenia. Polityka więdnie, ale politycy kwitną. Nie ma przecież w Polsce klasycznych partii, które by takich soków (i takich ludzi) potrzebowały, są tylko środowiska polityczne skupione wokół liderów, którzy ogłosili koniec epoki obywatelskiej w Polsce. Czy słusznie?
Kapitał społeczny na papierze
Z tzw. trzecim sektorem (tylko 5 proc. respondentów CBOS wie, co to jest) mamy dziś sytuację podobną jak z publicznymi mediami. Wszyscy politycy nim gardzą, oczywiście nie mówiąc tego wprost, ale dają do zrozumienia, że bez obywatelskiego podglebia państwo też może świetnie funkcjonować. Liderzy prawicy uważają organizacje pozarządowe za projekt ideologiczny lewicy i przykrywkę dla działalności różnych grup interesów. Tak jakby czas stanął na początku lat 90., i tak jakby nie było tysięcy inicjatyw wyrastających wokół samorządów, parafii, duszpasterstw, hospicjów.
Prawica się odcina, lewica wręcz przeciwnie. Chętnie i przy każdej okazji podkreśla swoją wspólnotę z trzecim sektorem, ale fundacje i stowarzyszenia są jej potrzebne o tyle, o ile nadają się do osiągania konkretnych celów. Nie tylko ideologicznych. W rzeczywistości rządy SLD nigdy nie dbały o dobry klimat dla inicjatyw obywatelskich. Nieprzypadkowo to właśnie za kadencji Leszka Millera zaczął się gwałtowny spadek ilości nowo powstających organizacji. Nie zmieniła tego procesu Platforma – nomen omen – Obywatelska. Od początku traktowała swoje logo bardzo umownie, jako pewien kostium odróżniający ją od „zwykłych partii”. Nie inaczej jest teraz, gdy może praktycznie wszystko. W kolejnych raportach ministra Boniego bardzo dużo miejsca poświęca się kapitałowi społecznemu, ale zupełnie nic z tego nie wynika. [....]
Organizacje pozarządowe pozostawione same sobie walczą o przetrwanie, co w naszych mocno rynkowych realiach oznacza schowanie w kąt ideałów i pełną profesjonalizację. Ze wszystkimi jej zaletami i wadami.
Mamy oto bezwzględną konkurencję w wyścigu po pieniądze, niezbędne, by organizacje mogły wypełniać swoje zadania. W jej wyniku silni stają się jeszcze silniejsi, a słabsi znikają ze sceny. Skutek jest taki, że zamiast „100 kwiatów” mamy kilka potężnych dębów. W 2007 roku 5 proc. najbogatszych organizacji miało w kasie 80 proc. środków całego sektora, czyli ok. 1,3 mld złotych. Na wprowadzeniu odpisu podatkowego 1 proc. skorzystały głównie te firmy non profit, które stać na spektakularne akcje marketingowe. O nowym obliczu „pozarządowych” świadczy też fakt, że coraz więcej w nich pracowników, a coraz mniej wolontariuszy. Między 1995 a 2008 rokiem liczba tych pierwszych się podwoiła (z 67 tys. do 120 tys.). Natomiast co do wolontariuszy… jeszcze w 2005 r. do tego miana przyznawało się 23 proc. Polaków, w 2008 r. już tylko co dziesiąty. [....]
Z niewielką pomocą przyjaciół
To prawda, że polskie NGO nie tworzą gęstej sieci pokrywającej kraj. Raczej przypominają oazy na obywatelskiej pustyni. Powstają, jeśli gdzieś pojawi się zdeterminowany, charyzmatyczny lider potrafiący zebrać ludzi wokół siebie i jakiejś sprawy. Udaje im się przetrwać, gdy znajdują wsparcie w samorządzie i zadziałają mechanizmy państwa pomocniczego. Tak w praktyce buduje się kapitał społeczny. Nie mamy go w Polsce zbyt wiele, ale też nie jest tak, że nie ma go w ogóle.
Kłopot polega raczej na marnowaniu entuzjazmu społeczników, na nieumiejętności wykorzystania i zagospodarowania ludzkiej energii, gdy ta się gdzieś uzewnętrznia. Jest to naturalne paliwo, na którym nie można jednak zbyt długo jechać. Aby społeczeństwo obywatelskie normalnie funkcjonowało, trzeba podciągnąć tabory, budować instytucje. Tu wsparcie państwa jest niezbędne. I tu go najczęściej brakuje. [...]
Dziś zaledwie co czwarty student bierze pod uwagę bezpłatne zaangażowanie na rzecz innych. Nasuwa się znane powiedzenie (chętnie przywoływane przez Alinę Kozińską-Bałdygę), że po wiedzę jeździ się do miasta, ale po mądrość na wieś. W tym przypadku mądrością jest gotowość brania odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i sprawy publiczne. Zwraca natomiast uwagę kompletne odpuszczenie wychowania obywatelskiego w działalności szkół, także tych wyższych. A im większe miasto, tym gorzej.
Nie wypełniono luki po słabnącym i rozbitym harcerstwie, nie kształtuje się w Polsce – jak w większości szkół europejskich czy amerykańskich – nawyku poświęcania kilku godzin w tygodniu na wolontariat. Coś, co powinno stać się powszechnie przyjętym elementem stylu życia, wciąż funkcjonuje na prawach ekstrawagancji, dziwactwa czy nadzwyczajnego poświęcenia. A skoro aktywność obywatelska tak właśnie jest postrzegana, trudno się dziwić, że zanika.
Lekarstwo na kryzys
Trudno wyobrazić sobie ważniejszą dziś w Polsce rzecz niż powstrzymanie tego procesu. Z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że rośnie nam „wsobne” pokolenie wykorzenionych egoistów, hołdujących wyłącznie hasłom w rodzaju „bogaćcie się” albo „nie bawisz się, nie żyjesz”. Jeszcze – na szczęście – nie wszystko zależy od systemów wychowawczych, a decydujące znaczenie wciąż mają w tych sprawach dom, rodzina. Kłopot ma przede wszystkim państwo. Obojętnie, słabe czy silne, samo w sobie jest bezradne wobec każdego kryzysu. Czy jest to bieda, patologie społeczne czy krach gospodarczy, urzędnicy państwowi uruchamiają standardowe procedury, które w jednych miejscach działają, ale w innych nie. [...]
Na tę niezwykłą skuteczność organizacji obywatelskich w radzeniu sobie ze skomplikowaną materią społeczną zwrócił także uwagę Benedykt XVI w swojej najnowszej encyklice „Caritas in veritate”. Jest bowiem w ich działaniu coś, czego nie ma ani rynek, ani państwo: pierwiastek miłości, osobistego zaangażowania na rzecz drugiego człowieka, jest altruizm i dawanie bez gwarancji zysku. To prawdopodobnie najlepsze lekarstwo na obecny kryzys.
całość -->
http://www.rp.pl/artykul/346044.html