Czym jest Dotleniacz, wszyscy wiemy. Nową jakością w przestrzeni publicznej, której tak brakuje w naszym mieście. A tu kolejne koncepcje - cmentarzy, pomników ku czci zmarłych w perspektywie - zalanie betonem Pl. Grzybowskiego, martwego od lat.
A tu z za węgła wyskakuje Pan Naczelnik Gamdzyk:
- To, co tam zrobiono w ubiegłym roku, było kuriozalne: trawka, staw, pływające kaczuszki. Jak na wsi, a to przecież centrum miasta. Otoczenie placu się zmienia, powstają kolejne budynki, nie da się tu utrzymać takiej enklawy. Jeśli ci państwo chcą posiedzieć na łonie przyrody, mają w okolicy park Mirowski, Ogród Saski i park Świętokrzyski - doradza.
Pan Gamdzyk, nasz "ulubieniec" od "lewych" stojaków na Krakowskim Przedmieściu, "błyszczy" w pełnej krasie. Jak dla mnie ŻENADA!!!
Taka publiczna wypowiedź naczelnika Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej w miejskim Biurze Architektury dyskredytuje to biuro!
Zwolnić, wilczy bilet wręczyć, zakaz zatrudniania dożywotnio w Polsce!
Poziom "polskiej politycznej piaskownicy" przy tym jest miły dla ucha;) mojego przynajmniej...
Całość:
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34888,5052538.html
Ten wsiowy Dotleniacz - mówi miejski urzędnik
Czy na pl. Grzybowski wróci staw z ozonem? Ratusz go nie chce, bo to "robienie wsi w centrum Warszawy". Urzędnicy wolą zabetonowany skwer z pomnikiem. A miłośników Dotleniacza wysyłają do Ogrodu Saskiego
Gdy miasto szykuje projekt nowego zagospodarowania placu, mieszkańcy okolicznych domów pragną powrotu Dotleniacza. To zaprojektowana przez artystkę Joannę Rajkowską sadzawka z ozonem, która w zeszłym roku zmieniła zapomniany skwer w atrakcyjne miejsce spotkań i wypoczynku. Za ten projekt autorka otrzymała Paszport "Polityki" i "Wdechę" redakcji "Gazety Co Jest Grane". - Brakuje nam tu tlenu! Z każdej strony jesteśmy zabudowywani wieżowcami - wołali lokatorzy pobliskiego os. Za Żelazną Bramą na niedawnym spotkaniu z urzędnikami.
Burmistrz Śródmieścia Wojciech Bartelski poparł powrót stawu z ozonem, ale ważniejszy głos w tej sprawie ma urząd miasta. - Mieszkańcy nie mogą, ot tak, przychodzić sobie na pl. Grzybowski i go zawłaszczać. To plac ogólnomiejski należący do wszystkich warszawiaków, a nie tylko jakiejś grupy - twierdzi Tomasz Gamdzyk, naczelnik Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej w miejskim Biurze Architektury i nie szczędzi Dotleniaczowi słów krytyki: - To, co tam zrobiono w ubiegłym roku, było kuriozalne: trawka, staw, pływające kaczuszki. Jak na wsi, a to przecież centrum miasta. Otoczenie placu się zmienia, powstają kolejne budynki, nie da się tu utrzymać takiej enklawy. Jeśli ci państwo chcą posiedzieć na łonie przyrody, mają w okolicy park Mirowski, Ogród Saski i park Świętokrzyski - doradza.
Jak więc zdaniem urzędników powinien wyglądać plac na miarę warszawskiego city? Wstępną koncepcję przygotował już śródmiejski Zarząd Terenów Publicznych. Na rysunkach skwer jest w dwóch trzecich wybrukowany. Wprawdzie przewidziano na nim sadzawkę, ale przesunięto ją na północny skraj placu. Obok niej miałby powstać rodzaj amfiteatru (dla publiczności odbywającego się tu Festiwalu Singerowskiego). Zaś koło przystanka autobusowego - monument poświęcony Polakom pomagającym Żydom podczas okupacji. O jego lokalizację właśnie w tym miejscu zabiegała Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
- Pojawiła się propozycja, by pomnik stanął przy Muzeum Żydów Polskich na Muranowie, jednak tam byłby to obiekt drugorzędny w stosunku do tej placówki. Jeżeli ma to być jeden z najważniejszych pomników w mieście, to musi być dobrze wyeksponowany, mieć przestrzeń wokół siebie - przekonuje Adam Siwek z Rady.
- Przychylamy się do wniosku Rady. Plac znajduje się na styku różnych kultur - z jednej strony stoi kościół, z drugiej synagoga. Podczas okupacji księża z kościoła ratowali Żydów z getta. To najlepsze miejsce dla tego pomnika - uważa Tomasz Gamdzyk.
Własny projekt urządzenia pl. Grzybowskiego przedstawił też działający przy parafii Wszystkich Świętych społeczny Komitet dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów. Architekci Krzysztof Czyżycki i Jerzy Górnicki oraz rzeźbiarz Maksymilian Biskupski zaproponowali ustawienie na samym środku placu pomniku pod tytułem "Drzewo życia". Jest to ścięty pień, z którego "wyrasta" młode drzewo, a jego gałęzie układają się w kształt menory. Od pomnika do kościoła chcą ustawić szpaler tablic z nazwiskami Polaków zamordowanych za pomoc Żydom. - O kształcie pomnika zdecyduje konkurs. Oczywiście, Komitet może w nim wystartować ze swoim projektem - oznajmia Tomasz Gamdzyk.
A co z mieszkańcami, którzy wolą Dotleniacz? Czy ich głos jest mniej ważny od wniosku Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa? - Przestrzeń placu jest wystarczająco duża, by pomieścić pomnik, amfiteatralną widownię i zieleń. Połączenie funkcji pozwoli mu żyć przez cały rok - uważa Tomasz Gamdzyk. - Będzie też "forma wodna", ale nie użyłbym słowa Dotleniacz. To musi być coś innego, bez ozonowania, które w warunkach miejskich jest szkodliwe.
Oddajcie to miejsce żywym - komentarz
Na pl. Grzybowskim ma być jak w mieście, a nie na wsi - mówią urzędnicy z ratusza, którzy nie chcą tu powrotu Dotleniacza. Ich receptą na miejski plac jest zalanie go betonem i postawienie pomnika ku czci Polaków ratujących Żydów podczas okupacji.
Sęk w tym, że to nie z powodu sadzawki z ozonem Warszawa wygląda jak prowincjonalna dziura na peryferiach Europy. Wręcz przeciwnie. Wszechobecny reklamowy śmietnik, bazarowe budy w centrum miasta czy tandetna betonowa kostka zalewająca ulice - to objawy choroby, z którą ci sami urzędnicy odpowiedzialni za estetykę od lat nie potrafią sobie poradzić. Stolica cierpi ponadto na brak przestrzeni publicznej, gdzie można się spotykać, posiedzieć, miło spędzić czas. Dzięki Joannie Rajkowskiej i jej Dotleniaczowi takim miejscem stał się w zeszłym roku pl. Grzybowski, wcześniej opanowany przez obwoźnych sprzedawców umywalek i sedesów. Sadzawkę polubili nie tylko mieszkańcy pobliskich bloków. W letnie dni przyjeżdżali tu ludzie z całej Warszawy. Za sprawą Dotleniacza odkryli, że ten plac, kojarzony dotąd głównie z handlem armaturą sanitarną wprost z dostawczych busów, jest przyjaznym zakątkiem Śródmieścia.
Dobrze znam historię pl. Grzybowskiego. Momentami była dramatyczna (krwawe stłumienie robotniczego buntu w 1904 r., okupacja, getto). Nie jest to jednak powód, by teraz odbierać go mieszkańcom i zmieniać zielony skwer w martwy, wybetonowany plac z martyrologicznym pomnikiem. Albo wręcz - o zgrozo! - w quasi-cmentarz ze szpalerem tablic proponowanym przez rzeźbiarza Maksymiliana Biskupskiego, autora wypełnionego krzyżami wagonu z ul. Muranowskiej.
Ostatnia wojna zmieniła Warszawę w jeden wielki cmentarz. Można w nieskończoność wymieniać miejsca, gdzie ktoś zginął. Tu Niemcy rozstrzelali 20 Polaków, tam bomba rozerwała setki osób, a kawałek dalej kule wroga dosięgły nastoletniego powstańca. Gdyby chcieć uczcić wszystkich poległych, pomniki i głazy pamiątkowe należałoby stawiać co kilka metrów.
Polakom ratującym w czasie wojny Żydów należy się najwyższy szacunek. Zwłaszcza tym, którzy z tego powodu zginęli. Powinni być godnie upamiętnieni, ale czy koniecznie właśnie tu i w tej formie, w dodatku kosztem mieszkańców? Na małym pl. Grzybowskim nie ma miejsca i dla pomnika, i dla Dotleniacza. Pomysł upychania na siłę jednego i drugiego jest sensu pozbawiony. Apeluję do władz Warszawy o rozwagę: zamiast tworzyć na placu kolejny cmentarz, oddajcie to miejsce żywym.
Tomasz Urzykowski