Witam, udało mi się Was znaleźć, przy okazji obrony doliny Rospudy. Od razu się przyznam, że mam trochę fioła na punkcie walki z zaśmiecaniem otoczenia. Do tej pory od moich proekologicznych zachowań "ucierpieli" tylko moi bliscy i znajomi ale kiedy rozglądam się wokół zaczynam odczuwać coraz większą bezradność i bezsens mojego uporu. Podam przykład z mojego podwórka. Mam działkę nad Narwią (woj. maz.), w letniskowej okolicy. Jeszcze 3 lata temu przy głównej drodze stały 2 duże kontenery na śmieci. Fakt - w niedzielę wieczorem otoczenie tych kontenerów wyglądało koszmarnie. W trosce o czystość wójt usunął kontenery. Jakiś czas funkcjonowało odbieranie śmieci w specjalnie oznaczonych plastikowych workach (sprzedawanych po wygórowanych cenach) sprzed działek w poniedziałki (sic) rano. Często zdarzało się, że w nocy worki były rozrywane przez zwierzęta i śmieci walały się po okolicy. W trosce o czystość wójt zrezygnował z tej formy odbierania śmieci. Teraz jestem zmuszana do podpisania odrębnej umowy na odbiór śmieci. Niestety, nikt nie chce odbierać 10l śmieci w niedzielę wieczorem. Co robić, wożę do Warszawy, jadąc drogą udekorowaną licznymi workami ze śmieciami. A wszystko to pod hasłem "Dbajmy o czystość i porządek, to nasza wspólna sprawa" - takimi słowami zakończył wójt list do mnie grożąc mi strasznymi sankcjami jeśli umowy nie podpiszę.
Przepraszam za przydługi post i pozostawiam pod rozwagę