Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 93 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 10  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: So paź 09, 2010 22:08 
Offline
Zielony Oszołom

Dołączył(a): Pt lut 02, 2007 17:46
Posty: 523
Lokalizacja: Kąty Węgierskie
Przypadkiem znalazłem cały artykuł z :

http://new-arch.rp.pl/artykul/111195_Cz ... ejska.html

Czy Polska jest naprawdę proeuropejska?


W Polsce toczy się kilka bardzo emocjonalnych dyskusji, które na pierwszy rzut oka nie mają bezpośredniego związku z członkostwem w Unii Europejskiej. PSL od kilku miesięcy prowadzi ostrą kampanię przeciw liberalizacji sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Obawa, że poprzez wykupywanie gruntów można pozbawić Polaków tożsamości narodowej, była uzasadniona w czasach, kiedy na tych terenach obowiązywało prawo państw zaborczych i ziemia była najważniejszym czynnikiem produkcyjnym. Dziś straciła jednak na znaczeniu na rzecz takich czynników, jak praca, kapitał, a przede wszystkim informacja.

Pod tym względem kampania posłów SLD na rzecz ograniczenia zagranicznych -- a w szczególności niemieckich -- udziałów w prasie jest trochę bardziej racjonalna, choć mało realistyczna. Ustalenie "narodowości" kapitału jest dziś bardzo trudne, a dyskryminacja na przykład niemieckiego kapitału możliwa jest tylko przy rezygnacji z zagranicznego kapitału i gospodarki rynkowej w ogóle. Niemcy już dziś inwestują w Polsce pod płaszczykiem spółek szwajcarskich, austriackich lub holenderskich. Zasadnicze pytanie jednak brzmi, czy istnieje w ogóle różnica między kapitałem "obcym" a "własnym" w sytuacji, w której firmy zagraniczne i polskie płacą te same podatki, reinwestują zyski i tworzą miejsca pracy. W dodatku polski kapitał bardzo często -- i siłą rzeczy -- jest kapitałem z szarej strefy, którego wpływ mogłyby zrównoważyć poważne inwestycje zagraniczne. Bezsporne jest natomiast, że kapitału jest znacznie więcej za granicą niż w Polsce, z czego mogą wynikać zagrożenia ekonomiczne.

Przykład 3: Jak sprostać konkurencji?

W bilansie korzyści i wad polski i zagraniczny kapitał zasadniczo się nie różnią. Zostaje zatem problem ilości: kapitału za granicą jest znacznie więcej niż w Polsce, co najlepiej widać w przypadku wielkich super- i hipermarketów. Tym razem Ruch Odbudowy Polski stał się wyrazicielem kasandrycznych przepowiedni o zachodnich koncernach, które najpierw niszczą drobny handel za pomocą cen dumpingowych, a potem dyktują zawyżone ceny z pozycji monopolisty, drenując w ten sposób kieszenie polskich klientów. Pierwsza część tych obaw jest uzasadniona, choć można się spierać, czy supermarkety niszczą drobny handel, czy redukują go do normalnego, spotykanego w innych krajach europejskich poziomu. Sytuacja, w której na tysiąc klientów przypada kilkakrotnie więcej punktów handlowych niż gdzie indziej, siłą rzeczy zmusza tych drobnych handlowców do zwiększenia marży zamiast do zwiększenia obrotów. Czy weźmiemy tu stronę klientów, którym taka praktyka zawyża koszty utrzymania, czy stronę małych sprzedawców, którym wielkie supermarkety uszczuplają dochody, to jest to wybór między dwiema grupami interesu i nie należy do tego mieszać interesu całego kraju. Faktem jest, że obywateli ekonomicznie słabszych kupujących w wielkich supermarketach stać na znacznie więcej. Obawa, że w następnej fazie supermarkety będą dyktować ceny, jest mało prawdopodobna wobec bardzo ostrej konkurencji między nimi. Po prostu tam, gdzie dziś istnieje kilka dużych marketów, konkurencja między drobnymi handlarzami została zastąpiona konkurencją między gigantami. Znów mamy tu do czynienia z dyskusją o wielkich, mało realnych zagrożeniach, podczas gdy rzeczywiste problemy tkwią gdzie indziej, to bowiem, że rzekome wady ekspansji wielkich supermarketów mogą się okazać pozytywami, nie oznacza, iż zjawisko jako takie jest pozytywne. Z punktu widzenia zużycia energii, zanieczyszczenia środowiska i rozwoju terenów miejskich nie jest obojętnie, czy raz dziennie kilka ciężarówek zaopatruje śródmiejskie sklepy, w których każdy, nawet niedołężna babcia, może robić zakupy pieszo, czy nieustannie płynie szeroki strumień samochodów osobowych do wielkich supermarketów podmiejskich, robiąc tłok na drogach wylotowych i paraliżując ruch na wielkich arteriach komunikacyjnych. Nie jest obojętne, czy siła nabywcza w ten sposób odpływa z centrum miasta na obrzeża, przekształcając żywe dotąd starówki w wielkie sypialnie i dzielnice biurowe, podczas gdy typowe życie miejskie przenosi się wrejony podmiejskie, ze wszystkimi konsekwencjami dla komunikacji, przestępczości i jakości życia. To są bardzo przyziemne, pragmatyczne dylematy, z powodu jakich niektóre państwa decydowały się na restrykcje wobec takich inwestycji, ale nie dlatego, że zagrażały jakimś żywotnym interesom gospodarczym tych krajów. Stoją za tym problemy realne, ale znacznie mniej dramatyczne, niż mogłoby się wydawać obserwatorowi polskiej dyskusji -- i są one zupełnie niezależne od tego, czy supermarkety są polskie, czy zagraniczne. Najdalej idące restrykcje istnieją we Francji, gdzie większość supermarketów jest francuska.

Przykład supermarketów dowodzi jednak tylko konieczności rzeczowej, pragmatycznej debaty o otwarciu polskiego rynku, nie oznacza natomiast, że wszystkie obawy przed zachodnią konkurencją są nieuzasadnione. Polska słusznie broni się przed tanimi montowniami samochodów, które tworzą miejsca pracy i kapitał na Dalekim Wschodzie, a w Polsce zostawią za kilka lat gigantyczne hałdy niebezpiecznych odpadów, których już teraz nie ma jak utylizować. Polskie rządy, zwłaszcza te od 1993 roku, mają jednak dość osobliwy sposób przygotowania gospodarki do otwarcia rynku i stawiania czoła konkurencji, chroniąc wybrane branże przed wszelkimi objawami konkurencji do samego końca. Rozumowanie jest proste, Zachód ma kapitał, Polska nie ma. Ergo, wszystkie duże przedsiębiorstwa muszą łączyć swoje aktywa, tworzyć holdingi, grupy kapitałowe, konsorcja, przejmować jak największą część rynku, a wtedy będą skutecznie odpierać ataki zachodniego kapitału -- jako polskie monopole i oligopole. Pod czujnym i czułym okiem rządu łączą się więc banki, przedsiębiorstwa przemysłu chemicznego, powstają Nafta Polska, holdingi węglowe i cukrownicze. To rzeczywiście ma swoją wewnętrzną logikę, ale pod warunkiem, że te przedsiębiorstwa już wcześniej dały sobie radę w warunkach otwartej konkurencji. W Polsce miały na to czas przez niecałe sześć lat, przez które w wielu branżach obowiązywały jeszcze ulgi, dotacje, bariery celne i administracyjne oraz parasole ochronne. Jeżeli natomiast najlepszym sposobem na usprawnienie przedsiębiorstw i przygotowanie ich do konkurencji ma być odzwyczajenie ich od konkurencji w ogóle, to po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej należy się spodziewać wielu przykrych niespodzianek. Najlepszym tego przykładem może być polski gigant ubezpieczeniowy PZU, którego podział zastopował gabinet Waldemara Pawlaka. PZU został jeden, zachował 60 proc. rynku, bardzo dbał o duże obroty, ale zupełnie zaniedbał płynność finansową i zysk. Zgodnie z powyższą teorią PZU powinien być dziś jednym z najlepiej do zachodniej konkurencji przygotowanym przedsiębiorstwem. W rzeczywistości jednak jest na granicy niewypłacalności. Przykre, smutne wspomnienia o wielu maleńkich bankach, które splajtowały, może skłonić do wniosku, że wynikało to z braku funduszy. Ale po pierwsze bardzo wiele takich bankructw miało podłoże aferalne, wynikające z bardzo liberalnych ustaw bankowych, a po drugie nie tyle brakowało kapitału, ile dobrych zarządców. Przykład wielu krajów pokazuje, że duże koncerny przemysłowe są znacznie bardziej wrażliwe na okresowe załamania rynku niż średnie i małe przedsiębiorstwa. Najwyższe bezrobocie w Niemczech zachodnich panuje w Bremie (stocznie, porty i duże zakłady przemysłowe) , a najmniejsze w Badenii-Wirtembergii, gdzie dominują małe i średnie firmy. Deutsche Bank jest gigantem, ale nie zagraża malutkim bankom regionalnym i spółdzielczym, które mają zupełnie inny profil działania. Obawa, że po otwarciu rynku usług bankowych polski rynek bankowy zostanie podzielony między City Bank i Deutsche Bank, jest mało realna. Chyba że polskie banki, uodpornione na konkurencję wskutek "konsolidacji", na widok zagranicznych banków same wywieszą białe flagi.

Najważniejsze wydaje się jednak, że o tym, jak polską gospodarkę najlepiej przygotować do otwarcia rynku, powinna się toczyć szeroka, rzeczowa i pragmatyczna dyskusja, która powinna daleko wykraczać poza debaty w Sejmie. Bądź co bądź chodzi przynajmniej o setki tysięcy miejsc pracy. Zamiast tego w zaciszu gabinetów zapadają nieodwracalne decyzje o znaczeniu strategicznym, tworzy się fakty dokonane, które mogą znacznie bardziej utrudniać korzystną dla Polski integrację z UE niż jakaś niefortunna wypowiedź wyższego urzędnika państwowego, która natychmiast spowoduje szeroką dyskusję o tym, czy nowy rząd naprawdę kontynuuje politykę zagraniczną poprzedniego.

Przykład 4: Czy autostrady tworzą miejsca pracy?

Istnieją problemy związane z integracją Polski z UE, których rozwiązania żadna komisja europejska i żaden polityk zachodnioeuropejski nie będzie się domagać, ponieważ ich rozwiązanie leży wyłącznie w interesie Polski. Jeżeli wskutek nadmiernej koncentracji polski przemysł upadnie kilka lat po przystąpieniu Polski do UE, to nie będzie to żadna tragedia dla Europy Zachodniej. Nie w jej interesie jest dzisiaj przed tym ostrzec. To samo dotyczy głęboko zakorzenionej wiary wcudotwórczą moc indywidualnej komunikacji samochodowej, która zatyka zachodnioeuropejskie arterie komunikacyjne, powodując ogromne korki i blokady na autostradach. Rokrocznie w Niemczech na drogach ginie populacja średniej wielkości miasteczka, ale ponieważ nawet koszty leczenia, rehabilitacji i pogrzebów powiększają produkt krajowy brutto, a przemysł samochodowy tworzy kilkaset tysięcy miejsc pracy, to wlicza się to w ogólne koszty postępu. Fakt, że Polacy bardzo chętnie uczestniczą w tym powszechnym szaleństwie, sprawia, iż zachodnioeuropejski przemysł motoryzacyjny może produkować jeszcze więcej samochodów, które jednak nie będą blokować zachodnioeuropejskich arterii, lecz polskie drogi. Z perspektywy takich krajów jak Austria i Szwajcaria jest jednak zupełnie niezrozumiałe, że Polska (a z nią Węgry, Słowacja i Czechy) wręcz zabiega o zwiększenie tranzytu samochodowego i buduje w tym celu nawet autostrady, podczas gdy tranzyt tam jest zmorą, koszmarem i jest zwalczany wszelkimi sposobami. Kilkakrotnie doprowadziło to już do poważnych konfliktów między Austrią a Wspólnotą Europejską. Rozmiar tranzytu w pertraktacjach o przystąpieniu Austrii do UE stanowił jeden z poważniejszych punktów spornych. Wiara w to, że autostrady i tranzyt tworzą w jakimś znaczącym stopniu -- wykraczającym poza sam czas budowy -- nowe miejsca pracy, jest tam bardzo ograniczona. Autostrady stanowią pewną część infrastruktury ważnej dla decyzji o ulokowaniu inwestycji na danym terenie, tranzyt natomiast zanieczyszcza środowisko, powoduje hałas, niszczy tę infrastrukturę i pociąga za sobą wiele zbędnych wydatków. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, dla którego jakaś ciężarówka ma jechać z Paryża do Moskwy po polskich autostradach, narażając kierowcę i niezliczonych innych uczestników ruchu na tej trasie na wypadki, ryzykując napady bandyckie, stanie w korkach na granicy, zatruwając środowisko, bezużytecznie spalając cenną energię i niszcząc powierzchnię dróg. Ten sam towar w sposób znacznie bardziej oszczędny i bezpieczny może być transportowany koleją. Szwajcaria woli przeładowywać takie transporty na pociągi i unikać zbędnego tranzytu samochodowego. Polska woli budować autostrady i zabiegać o większy tranzyt. Społeczeństwom krajów zachodnioeuropejskich jest bardzo trudno uwolnić się od wszechobecnego mitu samochodu. Mit ten obrósł tam tak poważnymi grupami nacisku i interesami gospodarczymi, że żaden polityk nie może tego nie wziąć pod uwagę. W Polsce takiego lobby jeszcze nie ma, jest tylko moda na szybką jazdę. Ale Polska jest już wtrakcie budowania sobie takiego lobby, które będzie wymuszało dalej idące decyzje. Najłatwiejszy sposób integracji z UE polega na tym, żeby naśladować wszystko to, co się tam stało w ostatnich kilkunastu latach, włącznie z błędami. Nie ma obaw, że Unia będzie przeciw temu protestowała. Chyba że chodzi o naśladowanie jej polityki rolnej, bo to kosztuje.

Do otwarcia rynku wskutek przystąpienia do Unii Europejskiej Polska przygotuje się odzwyczając swoje strategiczne branże od wszelkiej konkurencji. Łączą się banki, firmy ubezpieczeniowe, tworzą się wielkie holdingi, grupy przemysłowe, które -- odporne na konkurencję i mechanizmy rynkowe -- nie będą w stanie sprostać konkurencji. Wzaciszu gabinetów rządowych -- mimo protestów ze strony Komisji Europejskiej i solennych deklaracji ministrów oraz premierów o swoim proeuropejskim i prorynkowym nastawieniu -- zapadają decyzje, które nie tylko mogą utrudniać przystąpienie Polski do UE na korzystnych warunkach, ale obronę polskich interesów gospodarczych w ogóle. Istnieją obszary, na których żaden polityk zachodnioeuropejski nie będzie protestował przeciw błędnym decyzjom władz polskich: tam, gdzie skutki tych decyzji po otwarciu rynku będą korzystne dla gospodarek krajów zachodnioeuropejskich. Zachodnia Europa wita z ulgą to, że Polska chce przyjąć taki sam energochłonny, nieekologiczny model cywilizacyjny, jaki tam panuje, ponieważ pozwala to na ekspansję szkodliwych technologii i eksport dóbr, których produkcja stałaby się inaczej bezsensowna. Dlatego m. in. nikt nie ma interesu w tym, aby obalić wszechobecny polski mit, że można stworzyć miejsca przyciągając ruch tranzytowy do Polski, podczas gdy inne kraje starają się go maksymalnie ograniczyć. Brak szerokiej dyskusji o takich decyzjach powoduje, że opinia publiczna nie jest przygotowana na skutki przystąpienia do Unii Europejskiej.

Klaus Bachmann

Pierwszy tekst z cyklu "Czy Polska jest naprawdę proeuropejska" opublikowaliśmy w ubiegły piątek. Klaus Bachmann analizował w nim stosunek polskich ugrupowań politycznych do zjednoczenia z Unią Europejską. Oprócz mało wpływowymi grupami, które podważają sens przystąpienia Polski do UE, istnieje -- uważa autor -- prawie stuprocentowe słowne poparcie dla członkostwa Polski. Ale jednocześnie w bazie wyborczej każdego z tych ugrupowań istnieją grupy nacisku, dla których przystąpienie do UE postrzegane jest jako ryzyko i zagrożenie dla podstawowych interesów Polski. Dlatego, podsumowuje autor tę część rozważań, "pytanie o istnienie lobby proeuropejskiego w Polsce jest całkiem zasadne. Za deklaracjami o polskim dążeniu do Europy kryje się smutny fakt, że, owszem, w Polsce istnieje lobby proeuropejskie, ale jest ono bardzo słabe i dysponuje tylko skromną bazą społeczną". Bachmann proponuje zamiast dyskusji "o widmach, strachach i fobiach" przeprowadzenie szerokiej, ogólnonarodowej dyskusji o tym, "jakie interesy ma Polska na obszarze Unii, jak ich może strzec i co z tego, co może być zagrożone w Polsce w wyniku członkostwa w UE, jest warte zachowania i za jaką cenę".

Drugi tekst z tego cyklu ukazał się w ostatni poniedziałek. Tym razem Bachmann pisał o stosunku niektórych polskich środowisk do inwestycji zagranicznych, szczególnie niemieckich, nad Wisłą. Jego zdaniem przeciwnicy zagranicznego kapitału uaktywniają się w dwóch sprawach. Wtedy, gdy mówi się o wykupywaniu ziemi, oraz wtedy, gdy mówi się o inwestowaniu w polską prasę. Zwraca uwagę, że często, zamiast szukać sposobu na równoważenie inwestycji niemieckich przez innych partnerów, szuka się rozwiązań, w decyzjach niezdrowych dla gospo-

Nie zna również możliwej alternatywy dostosowawczej. Określenie warunków przystąpienia i granicy kompromisu zostawia się temu rządowi, który akurat będzie u władzy, kiedy zaczną się negocjacje.

Przykład 5: Rolnictwo

Liberalna część opinii publicznej chętnie podkreśla, że polskie rolnictwo jest zacofane, bardzo mało rentowne i nie ma kapitału. Przy otwartej konkurencji padnie natychmiast, powstaną slumsy wokół wielkich miast, składające się z zubożałych, bezrobotnych rolników, szukających jakiejkolwiek pracy dorywczej w wielkich aglomeracjach. Obraz jak z Ameryki Południowej i trochę zbyt dramatyczny. Slumsów nie będzie dopóty, dopóki istnieją tanie mieszkania na wsi, których właścicielami są rolnicy, idopóki produkcja wystarczy do wyżywienia rodziny. Polskie rolnictwo ma też niewątpliwe zalety na tle zachodnioeuropejskiego, jest bardziej ekologiczne, ponieważ używa znacznie mniej nawozów sztucznych niż zachodnioeuropejskie, jest bardziej ekstensywne, istnieje na czystszych terenach, a produkcja jest bardziej urozmaicona. Polski rolnik często produkuje jeszcze odmiany, które na rynkach zachodnioeuropejskich zostały wyparte przez gatunki, które łatwiej hodować w warunkach wręcz przemysłowych, ale które niekoniecznie są smaczne. Międzynarodowy podział pracy ma też swoje ujemne strony, co ostatnio pokazał skandal z epidemią szalonych krów, który uświadomił wielu konsumentom, że mają tylko bardzo ograniczony wpływ na to, co naprawdę jedzą. Podział pracy, który zupełnie uniemożliwia rozeznanie, skąd dany produkt pochodzi i z czego się składa, w połączeniu z prawie nieograniczoną dystrybucją, jest w dużym stopniu narażony na takie niebezpieczeństwa. Kupując u sąsiada można je ograniczyć. Im bardziej bezduszne i anonimowe staną się produkty tego podziału pracy, tym większą alternatywą może się okazać np. polskie rolnictwo.

Polski rolnik różni się od swego kolegi w Niemczech i we Francji jeszcze korzystnie tym, że -- nie licząc rent rolniczych -- na razie nie jest dotowany. Przy zupełnym otwarciu rynku Polska stanie przed wyborem, czy budżet lub UE ma dopłacać do jego zarobków, czy on sam będzie walczył z tanią żywnością z importu, godząc się na minimalne zarobki.

Alternatywą jest restrukturyzacja, tworzenie nowych miejsc pracy w tak zwanym otoczeniu rolnictwa, agroturystyce, usługach, i zmniejszenie produkcji rolnej. Będzie więc mniej rolników, za to będą prowadzić bardziej zmechanizowaną, bardziej intensywną i wyspecjalizowaną działalność.

Unia dotuje swoje rolnictwo, Polska nie. Wskutek tego nawet bardzo niskie koszty robocizny w Polsce nie zawsze wyrównają korzyści zachodnich rolników wynikające z tych dotacji. W ten sposób na początku lat 90. zachodnie masło było tańsze niż rodzime, mimo że rolnik polski zarabiał ułamek przeciętnego dochodu zachodnioeuropejskiego rolnika, a importer jeszcze musiał doliczyć koszty transportu do ceny swego masła. Do dziś w niektórych regionach łatwiej kupić holenderskie pomidory niż polskie, które rosną obok. Po przystąpieniu do UE ten problem można rozwiązać na różne sposoby:

-- Unia tak samo będzie dotować polskie rolnictwo, jak teraz to robi z niemieckim czy francuskim. Jest to jednak mało prawdopodobne, bo system dotacji jest już teraz coraz trudniejszy do finansowania przez członków UE. Ponieważ Polska przynajmniej w pierwszym okresie członkostwa nie będzie więcej wpłacała do wspólnej kasy, niż z niej będzie otrzymywała, to dotacje dla polskiego rolnictwa musiałyby zostać pokryte przez innych członków UE. W ten sposób Niemcy, Francja, Hiszpania i inne kraje byłyby zmuszone do finansowania zagranicznej konkurencji dla własnego rolnictwa, konkurencji, która poprzez bardzo niskie płace w Polsce wywierałaby jeszcze dodatkową presję na płace rolników niemieckich, hiszpańskich, francuskich etc. , które często już dziś są na granicy minimum socjalnego. Przeniesienie systemu wsparcia rolnictwa UE na Polskę doprowadziłoby też do bezsensownego zwiększenia marnotrawstwa. Do nadprodukcji rolniczej w Unii dołączyłaby jeszcze nadprodukcja polska, do europejskich jezior mlecznych i hałd maślanych dojdą jeszcze polskie hałdy masła i polskie jeziora mleczne.

-- Unia rezygnuje z dotacji w ogóle. Wtedy będzie miała albo bardzo dużo bezrobotnych, gniewnych rolników, albo -- jeżeli utrzyma ceny minimalne bez dotacji -- bardzo dużo rozgoryczonych konsumentów, którzy z dnia na dzień muszą wyłożyć znacznie więcej niż dotychczas za swoje steki, serki i owoce. Tak czy owak każdy rząd, który się na to zdecyduje, będzie miał bardzo dużo rozczarowanych wyborców albo wśród konsumentów, albo wśród rolników i wielką presję na płace i tym samym na inflację, co z kolei może bardzo utrudniać integrację monetarną uchwaloną w Maastrichcie.

-- Unia rezygnuje z dotacji, ale tylko w stosunku do Polski. Jedynym polskim atutem przy otwarciu rynku będą wtedy niskie płace i fakt, że polskie rolnictwo na ogół jest bardziej czyste i ekologiczne niż zachodnioeuropejskie. Ponieważ jednak i w przeszłości bywało, że niskie płace nie były w stanie konkurować z dotacjami UE, śmiem twierdzić, iż taki scenariusz przysporzy tym razem polskiemu rządowi wielu rozczarowanych wyborców wśród rolników. Chyba że ich liczba do tego czasu się znacznie zmniejszy i większość się przekwalifikuje. Minister rolnictwa Roman Jagieliński obiecał rolnikom, że mogą liczyć na kilkumiliardowe dotacje z funduszy europejskich. Prawda, że inni (Portugalia, Grecja, Hiszpania) takowe otrzymywali. Ale wtedy budżety publiczne członków Unii nie były tak nadszarpnięte jak dziś, nie było kryzysu finansów publicznych, systemu opiekuńczego i tak wielkiego bezrobocia w Unii. A poza tym restrukturyzacja rolnictwa będzie konieczna niezależnie od tego, czy Unia będzie dotowała dalej rolnictwo, czy nie.

Racja stanu a racja wsi

Ponieważ Jacques Chirac obiecał Polsce członkostwo już w 2000 roku, to rzeczywiście bardzo ekspresowo rolnicy będą musieli się przekwalifikować. Na to istnieją niektóre, raczej skromne, programy kredytowe polskich agencji oraz międzynarodowych organizacji i fundacji, natomiast brakuje jednego: infrastruktury. Tu mam na myśli nie autostrady tranzytowe, które na wsi mogą tworzyć najwyżej jakieś miejsca pracy w recepcjach moteli albo barbusach, lecz przede wszystkim telekomunikacyjne, bardzo ważne zarówno dla rozwoju turystyki, jak i dla rozwoju usług. Niestety, i tu napotykamy kolejną barierę monopolistyczną wpostaci Telekomunikacji Polskiej. W krajach zachodnioeuropejskich (szczególnie w Szwajcarii i w Niemczech) bardzo dużo średnich i wielkich koncernów ma swoje centra zarządzające w małych miastach, czasami wręcz na wsi, ponieważ tam ziemia pod biurowce jest najtańsza, agminy bardzo często dają grunty pod taką inwestycję prawie za darmo, słusznie licząc na wpływy z podatków i zmniejszenie bezrobocia. Ale tam różnica winfrastrukturze w stosunku do miasta jest marginalna. Zarządzać firmą można tak samo w Bazylei, jak i w Leuck, w stolicy tak samo, jak na prowincji, jeżeli istnieje taki sam dostęp do światłowodów, do linii telefonicznych ISDN i do informacji. Właśnie to, nad czym PSL tak ubolewa -- niskie ceny gruntów na wsi -- mogłoby się stać wielkim atutem tejże wsi. Ale na polskiej wsi często nawet nie ma telefonów, ponieważ Telekomunikacja nie musi walczyć o klienta, lecz klient o Telekomunikację. Racja stanu dyktowała posłom wpisanie telekomunikacji do strategicznych działów gospodarki, wskutek czego możliwości inwestycji zagranicznych są tam bardzo ograniczone, a z powodu braku kapitału krajowego tym samym również możliwości stworzenia konkurencji dla TP SA. Mamy więc kolejny przypadek przygotowania polskiej gospodarki do otwarcia na UE poprzez odzwyczajenie pacjenta od wszelkiej konkurencji. Niemiecki koncern Mannesmann szykuje się do wykorzystania wewnętrznej sieci telekomunikacyjnej niemieckich kolei państwowych do alternatywnej dla Telekomu sieci, a w Polsce tymczasem wciąż jeszcze istnieje paragraf w ustawie telekomunikacyjnej, który zmusza każdego inwestora do łączenia się z innym poprzez rachityczną sieć TP SA, która w ten sposób może wyśrubować cenę, obniżyć tym samym rentowność inwestycji i pogłębić zapaść telekomunikacyjną. Wykorzystanie wewnętrznych sieci PKP lub Polskich Sieci Energetycznych w Polsce też jest możliwe, ale zakazane. Podział TP SA na kilka dużych, regionalnych, konkurujących ze sobą spółek jest tak samo możliwy, jak w przypadku PZU albo wyłonienia banków komercyjnych z NBP w 1988 roku. Ale ktoś uważał to za sprzeczne z polską racją stanu (której do dziś nikt nie zdefiniował) , a teraz się okazuje, że polska racja stanu jest sprzeczna z racją polskiej wsi. Za parę lat, kiedy Polska otworzy się na konkurencję, np. Mannesmanna, może się okazać, że TP SA przygotowała się do wejścia do UE idąc w ślady PZU. Czy na tym polega polska racja stanu? Chyba nie, ale tu jak na dłoni widać, do czego prowadzi dyskusja o wielkich, wzniosłych hasłach i dramatycznych zagrożeniach, kiedy naprawdę potrzebne byłoby rzeczowe, pragmatyczne rozważanie strat i zysków.

Rozrachunek z przeszłością

Pogląd, że Polska nie może się wypowiadać o instytucji, do której dopiero chce przystąpić, jest dość popularny. Rzeczywiście, wypowiedź ministra Rosatiego czy prezydenta Kwaśniewskiego o tym, jak Unia ma się zreformować, żeby mogła przyjąć Polskę, byłaby zapewnie dość chłodno przyjęta w Brukseli. Niemniej przykład rolnictwa pokazuje, że warto się zastanawiać nad możliwymi wariantami.

Nawet gdyby Polska wcale nie chciała przystąpić do UE, warto byłoby się zastanawiać, czy pomidory holenderskie muszą być wożone przez całą Europę do kraju, w którym produkuje się nadwyżkę pomidorów, i to w dodatku zdrowszych, smaczniejszych, świeższych i hodowanych w sposób bardziej ekologiczny.

Jest to warte rozważania nie dlatego, że jedne pomidory są zagraniczne, a drugie polskie -- jak w swoim czasie propagowało ZChN -- lecz dlatego, że jedne są lepsze, a drugie gorsze, dlatego, że transport jednych spala niepotrzebnie cenną energię, niszczy drogi i zatyka przejścia graniczne, a drugie rosną na miejscu.

Przystąpienie Polski do UE może rozsadzić system polityki rolnej Unii, może też spowodować jej wewnętrzną reformę, która może być korzystna i dla Unii, i dla Polski. Kłopot będzie większy, gdy zaczną się pertraktacje. Możliwości budżetowe są bardzo ograniczone. Może więc warto się spierać o to, co ma być dotowane: darmowe renty rolnicze lub kredyty dla pozarolniczej działalności na wsi, rozbudowa biurokracji w wielkich miastach (gdzie bezrobocie jest najniższe) w postaci nowych agend rządowych, parasoli ochronnych dla PZU, TP SA lub zwalczanie bezrobocia poprzez większą konkurencję i decentralizację. Tak jak polityka zagraniczna nie powstaje tylko w MSZ, tak i zwalczanie bezrobocia nie powinno się tylko ograniczyć do Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalnej.

Problem rolnictwa ma swój odpowiednik w polskim górnictwie deficytowym i dotowanym przez polski budżet, który w tej chwili do otwarcia rynku jest przygotowany poprzez ręczne sterowanie i eliminację kapitału prywatnego. Zamiast powoli zmniejszyć i tak deficytowy i inflacjogenny eksport węgla, rząd dopuścił do rekordowych nadwyżek wydobywczych. Szok w starciu z UE będzie tym większy, ale jak spaść, to z wysokiego konia.

Liberalizacja obrotu ziemią jest tylko jedną stroną medalu zanikania granic. Drugą jest wolność osiedlania się i zatrudniania, która obrońcom polskiej ziemi napędza jeszcze większego strachu. Niemcy nie tylko mogą kupić polską ziemię, będą mogli nawet się na niej osiedlać. Wolność osiedlania w UE ma jednak też inny wymiar, który z kolej Niemcom spędza sen z powiek. Tak jak Niemcy mogą się osiedlać w Polsce, tak i Polacy będą mogli się osiedlać w Niemczech, więcej -- będą mogli tam pracować zupełnie legalnie, bez wiz, bez zezwoleń na pracę i za normalne, zachodnioniemieckie pensje. Kusząca perspektywa? To zależy -- prawdopodobieństwo, że Polacy się germanizują pracując w Niemczech, uważam za większe niż to, iż mogą zostać zgermanizowani przez kupienie polskich gruntów. Ale nie słyszałem, żeby którakolwiek partia narodowa żądała zmniejszenia kontyngentu zezwoleń na pracę dla pracowników polskich firm w Niemczech.

Obserwując polskie spory łatwo sobie wyobrazić, jak będą wyglądały pertraktacje o przystąpieniu Polski do UE. Polscy negocjatorzy jak niepodległości będą bronić polskiej taniej ziemi przed wykupem, zgadzając się na wszelkie ustępstwa w sprawie otwarcia europejskiego rynku pracy dla Polaków, a zachodnioeuropejscy negocjatorzy w przerwach będą wznosić toasty, że przyszło im tak łatwo bronić rynku pracy przed dumpingiem niskich płac. Wtedy posłowie PSL mogą spać spokojnie, że hakata nie wraca, ale młode pokolenie wiejskie będzie ich przeklinało, bo już dawno nie boi się zmor przeszłości, za to będzie miało drogę zamkniętą do Europy.

Polskość nasza, przyszłość wasza?

"Racja stanu", "strategiczne interesy kraju", "polski interes narodowy" to hasła, które są równie często przywoływane, jak rzadko definiowane. Wpublicznej dyskusji służą głównie do zamykania ust adwersarzowi. Wielkie dyskusje w Polsce mają często jeden wspólny mianownik -- odnoszą się do przeszłości. Czy koalicja kontynuuje politykę rządów solidarnościowych? Czy Niemcy nas wykupią? Czy Polska należy do zwycięzców II wojny światowej? To wszystko odnosi się do przeszłości. Tymczasem na co dzień dokonuje się bardzo cicho i dyskretnie przewartościowanie polskości. Czasami opinia publiczna dowiaduje się o tych zmianach wtedy, kiedy np. amerykańska reporterka cytuje młodą zwolenniczkę Aleksandra Kwaśniewskiego, której nie obchodzą jacyś martwi górnicy sprzed 15 lat. Wtedy pokusa jest łatwa, aby kłaść to na karb nihilizmu, materializmu i wpływu zgniłego Zachodu, który na dzisiejszy użytek został przemianowany na "cywilizację śmierci". Ale to młodzież znacznie lepiej przygotuje się do otwarcia Polski na świat, bez kompleksów, lęków i wielkich strachów. Dla przeciętnego Niemca komputer jest narzędziem pracy i -- o ile nie używa go do głupich gier -- złem koniecznym, przed którym się broni, jak może. Dla młodych Polaków komputer jest wspaniałym wyzwaniem intelektualnym. Faktem jest, że ich stosunek do Powstania Warszawskiego jest taki jak do bitwy pod Grunwaldem, ale za to ich niechęć do Żydów, Ukraińców, Niemców i Rosjan jest znacznie mniejsza niż w starszych pokoleniach, jak dowodzą sondaże. Wiele wskazuje na to, że polskie lobby proeuropejskie nie gnieździ się ani w zadymionych, zakurzonych lokalach partyjnych, ani w gabinetach urzędów centralnych, lecz wszkołach średnich, liceach i wyższych uczelniach. Czy Polska ma czas, aby czekać, aż ono wyrośnie i przejmie ster? _ __ __ __ __

Autor jest korespondentem kilku niemieckojęzycznych gazet, w tym "Stuttgarter Zeitung", "Berliner Zeitung" i wiedeńskiej "Die Presse".

_________________
Nie taka zła jak ją malują
DobraStronaPolski.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Wt lis 23, 2010 11:13 
Offline
Oberspammer

Dołączył(a): Śr sty 03, 2007 20:18
Posty: 2049
Lokalizacja: Z Warszawy
W końcu artykuł o tym, co od dawna podejrzewałem.

Cytuj:
Drogi kolejnym obciążeniem dla gmin
Agnieszka Stefańska 21-10-2010, ostatnia aktualizacja 21-10-2010 02:06
Tylko w tym roku rząd przekazał gminom prawie 115 km dróg. Do 2012 roku przejmą kolejne 633 km tras. Ich utrzymanie ma je kosztować około 90 mln zł rocznie

Obrazek

Zgodnie z ustawą o drogach publicznych po wybudowaniu autostrady lub drogi ekspresowej biegnąca obok dotychczasowa trasa krajowa przechodzi na utrzymanie gminy. Kosztuje to, bagatela, ok. 120 tys. zł rocznie za kilometr.

Trudno się dziwić, że samorządy przed takimi prezentami się intensywnie bronią. Dla wielu z nich to widmo katastrofy finansowej. Ale już dziś wiadomo, że po zakończeniu rządowego programu budowy autostrad na garnuszek gmin trafi w sumie 746,5 km dróg.

– Dla niektórych gmin to nie lada wyzwanie – przyznaje Marcin Hadaj, rzecznik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. – Po zakończeniu budowy 15 km obwodnicy Nowej Soli w 2008 r. stara droga dostała się trzem gminom. W przypadku jednej z nich koszt utrzymania odziedziczonego fragmentu pochłaniał lwią część jej budżetu.

Przejęcia 11,4 km trasy krajowej nr 3 odmówił m.in. wójt gminy Stare Czarnowo (woj. Zachodniopomorskie), władze gminy Lubiszyn (także woj. Zachodniopomorskie) nie zgadzają się na przejęcie kolejnych ok. 14 km tej trasy. Protesty trafiły do

GDDKiA, resortu infrastruktury i urzędu marszałkowskiego. – To nie jest w porządku wobec samorządów, że niechciany majątek wciska się gminom – mówi Marek Woś, wójt Starego Czarnowa. – Utrzymanie tej trasy będzie kosztować ok. 1,5 – 2 mln zł rocznie, a nasz budżet to ok. 10 mln zł rocznie -dodaje.

Gmina Lubiszyn ma przejąć ok. 14 km drogi krajowej nr 3. Koszt jej utrzymania to ok. 1,7 mln zł rocznie. – Nasz budżet to ok. 19 mln zł rocznie i to jest budżet z deficytem – podkreśla Tadeusz Piotrowski, wójt Lubiszyna. – Kiedy ekspresowa trójka będzie trasą płatną, samochody powyżej 12 ton będą uciekać na starą drogę krajową i ją rozjeżdżać. Nie wiem, skąd mamy wziąć pieniądze na jej utrzymanie – podsumowuje wójt. Gminy po przejęciu drogi czekają również wydatki na sprzęt służący np. do ich odśnieżania.

Pomorski oddział GDDKiA miał również problemy z przekazaniem lokalnym samorządom obwodnicy Chojnic na trasie krajowej 22 czy oświetlenia na wyremontowanej drodze krajowej nr 7 między Gdańskiem a Jazową. – Obie sprawy zostały w końcu rozwiązane – podsumowuje Hadaj.

W latach 2010 – 2012 najwięcej kilometrów dróg dostaną na utrzymanie gminy województwa warmińsko-mazurskiego – 292,8 km i zachodniopomorskiego – 139,5 km.

Samorządy mogą odmówić przęjęcia trasy, jeżeli jest w złym stanie technicznym.


Pod linkiem jeszcze relacja TV: http://www.rp.pl/artykul/552553.html

_________________
Byłem i jestem jawny, świadomy oraz chętny do współpracy.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Śr gru 15, 2010 15:38 
Offline
Oberspammer

Dołączył(a): Śr sty 03, 2007 20:18
Posty: 2049
Lokalizacja: Z Warszawy
Brak sensownego planowania przestrzennego w naszym kochanym kraju mści się - oj mści. I lepiej nie będzie.

Życie Warszawy napisał(a):
Apartamenty z widokiem na trasę ekspresową
Konrad Majszyk 14-12-2010, ostatnia aktualizacja 15-12-2010 12:50
Łącznik z autostradą A2 i wiadukt kolejowy mają na wyciągnięcie ręki mieszkańcy bloku przy ul. Narwik. Ekrany akustyczne? Niewiele dadzą. Potrzebny jest betonowy sarkofag. – Już taniej byłoby blok zburzyć – mówią eksperci.

Narwik 24. Osiem kondygnacji, 136 mieszkań. W północnej części budynku okna i balkony wychodzą bezpośrednio na tzw. drogę serwisową dla łącznika autostradowego S8, który zostanie otwarty w ciągu najbliższych dni. Tędy będzie przetaczał się gigantyczny ruch z autostrady A2 od strony Berlina, Poznania i Łodzi. Na dodatek z balkonów na wyciągnięcie ręki jest estakada kolejowa do Huty ArcelorMittal Warszawa.


Bliżej już się nie dało

Na stronie zarządcy osiedla czytamy: „Narwik 24 to kameralny, ośmiopiętrowy budynek mieszkalny. To miejsce, gdzie można odpocząć od codziennego zgiełku miasta”.

– Horror! To jedyny blok wzdłuż trasy, który nie został zabezpieczony ekranami akustycznymi – mówi Monika z bloku przy Narwik 24. – Kupując mieszkania, wiedzieliśmy o tym sąsiedztwie. Ale deweloper mówił nam, że będą ekrany, a trasa znajdzie się w wykopie.

Wzdłuż trzech ścian blok ma obrys prostokąta. Północna elewacja jest jednak „ścięta”, żeby... przysunąć budynek maksymalnie do trasy ekspresowej. Tak wybudował blok w latach 2007 – 2008 deweloper Jaz-Bud. Dzisiaj na balkonach wiszą płachty z ogłoszeniami: „sprzedam mieszkanie”.

– Na uciążliwości będzie narażonych wszystkich 136 lokali. Najbardziej ucierpi klatka trzecia, czyli 1/3 mieszkań – mówi Wojciech Krupiński z zarządu wspólnoty Narwik 24.

Czy w cywilizowanym kraju buduje się drogi z łącznikiem autostradowym zamiast ogródka, i to bez ekranów? Z ekspertami od dróg prześledziliśmy przebieg inwestycji. Teren pod S8 jest zarezerwowany od lat 60. ubiegłego wieku. W 1992 roku trasa została wpisana do planów zagospodarowania. Dalej nastąpiło pasmo niekompetencji albo złej woli urzędników różnych instytucji.

Inwestor budynku przy ul. Narwik dostał warunki zabudowy dla karkołomnej inwestycji od ówczesnej gminy Bemowo w 2000 r. Budowa ruszyła siedem lat później, więc dokument się zdezaktualizował. Dlaczego budowa nie została wstrzymana? Nie spisał się nadzór budowlany.

GDDKiA zleciła projekt budowlany trasy S8 firmie Arcadis w 2006 r. Jak twierdzi deweloper, GDDKiA rok później wydała pozytywną opinię do warunków zabudowy dla Narwik 24. Dlaczego – nie wiadomo.

– Projektant GDDKiA też się nie przyłożył. Planowany budynek powinien być uwzględniony w dokumentacji drogi – twierdzi Robert Chwiałkowski ze Stowarzyszenia Integracji Stołecznej Komunikacji.


Czy da się to naprawić?

– Od dwóch lat piszemy do wszelkich instytucji prośby o ekrany, ale odbijamy się od ściany – mówi administrator bloku Sebastian Kędzierski z firmy KenPol. – Po dwóch latach okazało się, że nikt nie jest za nic odpowiedzialny.

GDDKiA obiecuje, że w rok po oddaniu trasy zleci akustyczną analizę porealizacyjną. Dopiero wtedy drogowcy zaczną się przymierzać do ewentualnego wyciszenia.

– Wnioskujemy do GDDKiA, żeby badania przeprowadzić od razu – mówi wiceburmistrz Bemowa Krzysztof Zygrzak.

Drogowcy twierdzą, że budynek jest za wysoki i stoi za blisko trasy – ekrany się nie zmieszczą. Odgrodzenie bloku pochłonęłoby dziesiątki milionów złotych.

– Trzeba by schować trasę w sarkofagu z betonu – twierdzi Robert Chwiałkowski. – Dla GDDKiA taniej byłoby wykupić mieszkania i ten budynek zburzyć. Albo można przeznaczyć go pod biurowiec albo hotel.



Inne przypadki:

Deweloperzy chętnie budują w stolicy bloki tuż przy planowanych od lat trasach. Mieszkańcy kupują, a potem protestują. Przy ul. Kwitnącej i Księżycowej deweloper postawił nowe osiedle u zbiegu planowanej trasy S7, czyli nowej wylotówki na Gdańsk i przedłużenia Trasy Mostu Północnego. Przy Wrocławskiej zlokalizowano ładne osiedle w kleszczach trasy S8, linii tramwajowej i torów PKP. Nad Trasą Toruńską górują nowiutkie bloki liczące po kilkanaście kondygnacji. Plany drogowców można sprawdzić w urzędzie dzielnicy albo na stronie

_________________
Byłem i jestem jawny, świadomy oraz chętny do współpracy.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Śr gru 15, 2010 16:28 
Offline
Bywalec

Dołączył(a): Śr lip 28, 2010 23:16
Posty: 70
Lokalizacja: Warszawa Ursynów / Mokotów
Mnie w takich sytuacjach zawsze zastanawia, ile procent tych protestujących to osoby, które nadużywają samochodów i sami jeżdżą nimi wszędzie lub prawie wszędzie. Bo gdyby ruch drogowy składał się tylko z ruchu racjonalnego i uzasadnionego, to pewnie układ drogowy z lat 60 XX wieku + ulice na nowe osiedla byłby wystarczającym modelem.
Ciekawi mnie tez, czemu podczas kilku moich spacerów mostem Grota, nie spotkałem tłumów wielbicieli samochodów. Za to spotykam ich w wolne dni na Krakowskim Przedmieściu i Starym Mieście....
Modelowym przykladem jest tu Al. Wilanowska, na ktorej po poszerzeniu korki sa tak samo dlugie jak przedtem. A mozna bylo za te pieniadze (50 mln za odcinek Dolina Służewiecka - Sobieskiego) wybudowac na tym samym odcinku tramwaj, ktory po dobudowaniu odcinka do Puławskiej i w Al. Rzeczypospolitej (pewnie ok. 100 mln) zapewniałby dojazd w 10-12 min do metra (i to z super wygodna przesiadka z przystanków tramwajowych przy pętli tramwajowej). A teraz 10 minut to rano jedzie sie od Sobieskiego do Doliny Slużewieckiej jeśli ma się dużo szczęścia.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Pn gru 20, 2010 9:52 
Offline
Oberspammer

Dołączył(a): Śr sty 03, 2007 20:18
Posty: 2049
Lokalizacja: Z Warszawy
A jak trzeba przejście dla pieszych pod Dworcem Centralnym "na Którym wisi cała Polska", bo to najważniejszy dworzec w kraju, to mimo trzech akcji i informacji prasowych odzew od GW na petycję powiem krótko... gówniany.

Gazeta Wyborcza napisał(a):
Uratujmy wylotówkę na południe. Podpisz naszą petycję!

Rząd powinien jak najszybciej zacząć budowę nowej trasy z Warszawy na Kraków i Katowice, która ominie zakorkowane Janki i Raszyn. Od dziś nasi czytelnicy mogą poprzeć apel w tej sprawie.

Wszystkie podpisy przekażemy ministrowi infrastruktury Cezaremu Grabarczykowi. To ostatnia szansa, by uratować najbardziej potrzebną wylotówkę ze stolicy. Jak pisaliśmy w piątek, wraz z innymi odcinkami tras ekspresowych wokół Warszawy znalazła się na liście inwestycji, na których rząd zamierza na razie zaoszczędzić.

Do 27 grudnia w resorcie infrastruktury trwają konsultacje w sprawie nowego programu budowy dróg w latach 2011-15. Wytyczanie nowej wylotówki na Katowice i Kraków może się wprawdzie zacząć przed 2013 r., ale pod warunkiem, że znajdą się na nią pieniądze. A potrzeba 1,8 mld zł. Dopiero po 2013 r. mają powstać: nowa wylotówka na Gdańsk omijająca Łomianki, obwodnica Marek, wschodnia obwodnica Warszawy przez Wesołą czy południowa obwodnica Warszawy od Puławskiej do trasy na Lublin.

Gdy napisaliśmy o tych planach, naszych czytelników szczególnie zbulwersowało opóźnianie budowy nowej trasy wyprowadzającej ruch z Warszawy na południe Polski. Tę inwestycję drogowcy obiecują już od ponad 30 lat. Tysiące kierowców wiedzą, jak ciężko wydostać się ze stolicy albo wjechać do niej obecną drogą przez Raszyn i Janki. Według badań to najbardziej obciążony odcinek drogi w całej Polsce. Opracowania sprzed kilku lat podawały, że jeździ tędy blisko 60 tys. aut dziennie. Przepustowość drogi dawno została wyczerpana. Niemal non stop w Raszynie trzeba stać w monstrualnym korku. W porannym szczycie ludzie spędzają w nim kilkadziesiąt minut, a na początku lub pod koniec weekendów nawet więcej niż godzinę. - Jeśli nie muszę jechać przez Raszyn, staram się go omijać np. przez Piaseczno. Po godzinie jechania w żółwim tempie człowiek ma wszystkiego dość - mówi Marcin Szykulski, handlowiec.

Nowa ekspresowa wylotówka z Warszawy na południe ma się zaczynać w Al. Jerozolimskich za powstającym właśnie wielopoziomowym węzłem przy Łopuszańskiej. Potem ominie Raszyn, Opacz, Michałowice i Janki, by spotkać się z istniejącymi drogami w stronę Katowic i Krakowa w rejonie miejscowości Wolica (na południe od Janek). Wzdłuż całej trasy powstaną bezkolizyjne skrzyżowania. Generalna Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad już trzy miesiące temu wybrała nawet wykonawcę pierwszego odcinka do południowej obwodnicy Warszawy. Nie podpisuje jednak kontraktu, bo rząd wstrzymał pieniądze na budowę. A czas goni - to tędy jeszcze przed Euro 2012 miał prowadzić zjazd z autostrady A2 m.in. w stronę Śródmieścia, Ochoty, Włoch i Ursusa.


Komentarz Jarosława Osowskiego

Pół Polski wisi na tej drodze

Ani jednej gotowej w całości obwodnicy, za to wszystkie trasy wylotowe zakorkowane i pozbawione bezkolizyjnych skrzyżowań - oto Warszawa, stolica Polski pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. To infrastrukturalne zacofanie wciąż odstrasza inwestorów i turystów, a na co dzień utrudnia życie warszawiakom, mieszkańcom aglomeracji i Mazowsza.
Wielu z nas miało nadzieję, że dzięki pomocy Unii Europejskiej wreszcie uda się nadgonić dystans, jaki dzieli Warszawę nie tylko od innych stolic naszego regionu, ale też kilku polskich miast, które mają już dostęp do autostrad i gdzie nie wszyscy muszą wjeżdżać do centrum, żeby je ominąć. To, że w Warszawie odbędą się mecze Euro 2012, miało być dodatkowym impulsem.
Wszystkie drogi planowane wokół stolicy są potrzebne, ale nie powinno się dłużej odkładać zwłaszcza budowy nowej trasy wylotowej z Warszawy na południe. Na alei Krakowskiej w Raszynie i Jankach wisi niemal pół Polski. Nie ma drugiego odcinka drogi w kraju, który byłby tak bardzo obciążony. Dziwne, że rząd zamierza przejść nad tym do porządku dziennego.
Skoro brakuje pieniędzy na nową wylotówkę w całości, to należy ją budować po kawałku. Czeka już wybrany wykonawca dla pierwszego odcinka, są gotowe projekty i pozwolenia, które w razie dalszej zwłoki mogą stracić ważność. Budowa może i powinna się zacząć natychmiast, a nie za dwa-trzy lata.

Więcej... http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34 ... z18dk6b2MO
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34 ... ycje_.html

_________________
Byłem i jestem jawny, świadomy oraz chętny do współpracy.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Pn gru 20, 2010 11:28 
Offline
Zielony Oszołom

Dołączył(a): Pt lut 02, 2007 17:46
Posty: 523
Lokalizacja: Kąty Węgierskie
Wojtek napisał(a):
odzew od GW na petycję powiem krótko... gówniany.


Zdziwiło Cię to? Jaka gazeta taki odzew :lol: .


O petycjach i stosunku obecnego rządu do nich wypowiedziałem się w innym wątku. Jeżeli ktoś ma 13 lat to może jeszcze uwierzy w realny swój wpływ na kształt czegokolwiek w Polsce :(. Ale po co ten pesymizm. Przecież żyjemy w normalnym kraju gdzie żaden z urzędników ministerstwa infrastruktury nie pomyśli nawet o korupcji bo niechybnie zostałby skazany na ostracyzm i przejęcie majątku. Aha, aha. That`s right.
Ta petycja nie jest nawet zabawna. Farsa jakaś.
Dzięki Bogu, że mamy konstytucyjne ograniczenie wysokości zadłużenia, bo mielibyśmy sytuacje z Haiti, gdzie wierzyciele robią co chcą i mają głos decyzyjny w niemal każdej sferze gospodarki i polityki.

_________________
Nie taka zła jak ją malują
DobraStronaPolski.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Pn gru 20, 2010 14:33 
Offline
Stały Bywalec

Dołączył(a): Cz lis 25, 2010 17:48
Posty: 111
Lokalizacja: dziura między Legionowem a Modlinem
Czy mi się zdaje, czy przypadkiem chcą robić kolejną drogę, która wprowadza ruch do centrum…?

_________________
Je ne suis pas écologiste.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Pn gru 20, 2010 16:40 
Offline
Zielony Oszołom

Dołączył(a): Pt lut 19, 2010 14:05
Posty: 694
Lokalizacja: Warszawa, daleko za Wawrem
Paweł Ciupak napisał(a):
Czy mi się zdaje, czy przypadkiem chcą robić kolejną drogę, która wprowadza ruch do centrum…?

A ja byłem pewien, że "wylotówka" to trasa jednokierunkowa wyprowadzająca ruch z miasta. To chyba o to chodziło z polityką wyprowadzania samochodów z centrum?

_________________
Ważne jest dokąd zmierzamy, a nie jak szybko.

"... we humans tend to screw up everything that's good enough as it is...or everything that we're attracted to, we love to go and defile it." - Chris Cornell


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Wt gru 21, 2010 10:58 
Offline
Zielony Oszołom

Dołączył(a): N paź 18, 2009 19:39
Posty: 416
Uuu tonący brzydko się chwyta.
Zaczęli na mejla rozsyłać taki spam:
Cytuj:
Witaj,

Polecam Ci stronę WWW, która znajduje się pod adresem:

http://miasta.gazeta.pl/warszawa/0,99316,6612793.html

To jest łańcuszek szczęśćia.....
jak nie wyslesz do 10 znajomych w ciądu 10 minut
to......będziesz stał w korkach:)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: Wt gru 21, 2010 16:06 
Offline
Zielony Oszołom

Dołączył(a): Pt lut 02, 2007 17:46
Posty: 523
Lokalizacja: Kąty Węgierskie
Cytuj:
jak nie wyslesz do 10 znajomych w ciądu 10 minut
to......będziesz stał w korkach:)

A jak wyślesz i pobudują też będziesz stał. Tyle, że w szerszym niż dłuższym.

_________________
Nie taka zła jak ją malują
DobraStronaPolski.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 93 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 10  Następna strona

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 43 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL