Rower na godziny10-04-2008, ostatnia aktualizacja 10-04-2008 22:07
Bierzesz rower ze stojaka w jednym miejscu miasta, a zostawiasz w innym. Tak może być w stolicy. Warszawa bierze przykład z Paryża i chce wprowadzić system rowerów publicznych.
Już wkrótce nikogo nie zdziwi taka rozmowa warszawiaków: jadę metrem do centrum, potem szybko pożyczam rower i widzimy się na Nowym Świecie. Jak się dowiedzieliśmy, władze miasta negocjują z firmą reklamową Clear Channel Polska wprowadzenie w stolicy systemu publicznego transportu rowerowego.
– Rzeczywiście, prowadzimy rozmowy dotyczące systemu Smart Bike dla Warszawy – potwierdza Agnieszka Zawistowska z Clear Channel Polska.
Jak będzie w Warszawie
Szacuje się, że na potrzeby naszej stolicy wystarczy 6 – 8 tysięcy rowerów.
Stojaki z pojazdami byłyby ustawione w najbardziej ruchliwych miejscach, np. przy stacjach metra, uczelniach czy centrach handlowych. Jak działałby system? Chętny wypożyczałby pojazd np. na stacji rowerowej Powiśle, a odstawiał na stacji Centrum. Za wypożyczenie płaciłby kartą miejską (na niej zapisane są dane osobowe).
– Zawsze jest tak, że jedne stacje są oblegane bardziej niż inne. Z miejsc, gdzie rowerów jest zbyt dużo, przewozi się je później tam, gdzie jest ich za mało – tłumaczy Marek Łutkin z Wydziału Transportu Rowerowego ratusza – Dlatego miejsc w stojakach zawsze musi być więcej niż rowerów.Negocjacje ratusza z firmą Clear Channel dopiero się rozpoczęły. Jednak po podpisaniu umowy wprowadzenie systemu zajęłoby najwyżej kilka miesięcy. Zazwyczaj w takich przypadkach transakcja rozliczna jest barterowo: firma kupuje rowery i tworzy system obsługi, a w zamian za to miasto na pewien czas udostępnia jej billboardy reklamowe.
Jak jest w Paryżu
W Europie taki system funkcjonuje między innymi w Lyonie i Barcelonie, właśnie wprowadza go Londyn.
Jednak najbardziej znany jest francuski Velib. Po Paryżu jeździ ponad 20 tysięcy publicznych rowerów. Jest też prawie 1,5 tys. stojaków (każdy na 20 rowerów).
„Stacje” rozmieszczone są mniej więcej co 300 metrów, więc jednoślady można zostawić bardzo blisko miejsca docelowego miejskiej podróży.W pojazdach zainstalowane są mikrochipy, które informują system o wszelkich awariach. W przypadku kłopotów technicznych rower zostaje zablokowany w stojaku i odtransportowany do naprawy.
Aby nad Sekwaną korzystać z bicykli, należy wykupić abonament. Tygodniowy kosztuje 5 euro, roczny 29 euro, czyli ok. 100 zł. Pierwsze pół godziny jazdy jest zawsze za darmo, a ponieważ w tym czasie na rowerze można dojechać naprawdę daleko, większość podróży jest bezpłatna.
Na czas używania roweru na koncie użytkownika zostaje zablokowana kwota 150 euro. To ma zapobiec kradzieżom i niszczeniu.
Systemu rowerowego nie udało się wprowadzić w Wilnie. Pod koniec lat 90. na ulice wystawiono 1,5 tysięcy pojazdów i w ciągu dwóch dni... zniknęły wszystkie. Potem można je było kupić na okolicznych targach.
– Zawsze są straty, ale najczęściej nie sięgają więcej niż pięciu proc. – uspokaja Łutkin.
Cytuj:
ZA: Stanisław Plewako, były pełnomocnik prezydenta Warszawy ds. rowerów
Wprowadzenie takiego systemu to świetny pomysł. Kilka tysięcy rowerów bardzo ułatwiłoby życie mieszkańców stolicy. Warszawa jest zbyt dużym miastem, by dojeżdżać rowerem z odległych dzielnic, ale przyjazd autobusem, metrem lub tramwajem do centrum i potem przesiadka na rower to znakomite rozwiązanie. Warto też pamiętać, że taki pojazd nie służy tylko jednej osobie. Wszyscy starają się wyrobić w czasie pierwszych 30 minut, które są bezpłatne, i dlatego w ciągu dnia z jednego roweru może skorzystać nawet kilkanaście osób. Część z nich na pewno zostawi w domu samochód. Poza tym przez wprowadzenie tak dużej liczby rowerów na ulice miasto zyskałoby bardziej przyjazny charakter.
Cytuj:
PRZECIW: Adrian Furgalski, zespół doradców gospodarczych TOR
To nie jest najlepszy pomysł. W krajach, gdzie istnieje jakaś tradycja rowerowa, w Holandii czy Belgii, takie systemy działają. Myślę, że w Warszawie coś takiego może zacząć funkcjonować najwcześniej za kilkanaście lat. Poziom kultury jest u nas, niestety, ciągle zbyt niski. Jesteśmy jeszcze trochę dzikusami i wciąż kusi nas wspólna własność. Nawet jeśli te rowery mają różne zabezpieczenia, to przecież nie od dziś wiadomo, że Polak potrafi. Bo jak człowiek założył, to człowiek potrafi też zdjąć. Przypomnę tylko akcję z bezpłatną wymianą książek. Czytasz, zostawiasz w miejscu publicznym, by ktoś inny mógł ją przeczytać. Ona się skończyła z racji tego, że tych książek bardzo szybko zabrakło – zostały rozkradzione.
Jeżeli faktycznie miasto nie będzie ponosić kosztów, to nie mam nic przeciwko (choć nie wiem, ile jest takich osób, jak ja, którym nie będzie przeszkadzalo zanadto przejechanie się Jerozolimskimi między stacją Powiśle a Centrum). Ale trudno mi sobie wyobrazić, by w zawalonej reklamami Warszawie dało się wyciągnąć z firmy reklamowej skuteczne utrzymanie i zadbanie o te rowery. Co innego w Paryżu, gdzie bilbordy są wyjątkiem, a nie normą na każdym metrze kwadratowym.
Poza tym trochę obawiam sie, że przedwczesne zabranie się za taki projekt może zrazić do jego powtórzenia w bardziej sprzyjających warunkach (gdy już dorośniemy do zwężania ulic w centrum zamiast ich poszerzania).